LAZUROWE WYBRZEŻE (4) – MONTE CARLO: OD CUDU PO UPADEK I Z POWROTEM

Państwo Monaco dzieli się na kilka dystryktów. Zabytkowy, na skale, nosi tę samą nazwę – Monaco. Poniżej, oraz po drugiej stronie zatoki rozpościera się przeraźliwie ciasno zabudowane i gęsto zaludnione Monte Carlo. Najbardziej znana dzielnica i zarazem gospodarcze serce księstwa.

Tu mieszczą się siedziby rozmaitych firm skuszonych niskimi podatkami, tutaj aż roi się od sklepów najbardziej ekskluzywnych marek. Niedawno otwarty, futurystyczny pasaż handlowy prowadził nas do miejsca, o którym słyszał prawie każdy.

To miejsce to oczywiście kasyno. Jeśli się mówi Monte Carlo, to w domyśle gdzieś zawsze pojawia się kasyno. Bywali tu wielcy artyści, koronowane głowy, biznesmeni, a także fikcyjne postaci, jak chociażby James Bond.

Wszystko zaczęło się na początku drugiej połowy XIX wieku wraz z pomysłem na powołanie „Towarzystwa Kąpieli Morskich”. Towarzystwo miało za zadanie uczynić z Monte Carlo luksusowy kurort, ale tak naprawdę to przecież nie o kąpiele morskie chodziło w tym wszystkim najbardziej. Kąpiele owszem, luksusowe hotele także, parki i ogrody jak najbardziej, lecz to wszystko było tylko otoczką, zapewnieniem odpowiedniej atmosfery, dla bogatych klientów, którzy mieli przyjeżdżać tu, by zostawiać swoje pieniądze w pogoni za wygraną w kasynie. Kasyno bowiem stanowić miało centrum, wokół którego kręciło się życie w Monte Carlo. Zostało otwarte w 1865 roku.


W biznesie trzeba mieć trochę szczęścia, a to zazwyczaj sprzyja wizjonerom. Zaledwie kilka lat po otwarciu kasyna w Monte Carlo, pruskie władze zakazały prowadzenia takiej działalności na swoich terenach. A trzeba wiedzieć, że w owym czasie europejskie centrum hazardu znajdowało się w Bad Homburg. Trudno było o piękniejszy prezent. Bez niepotrzebnej walki Monte Carlo pozbyło się najgroźniejszego konkurenta. Ba! Hazardu zakazała wcześniej u siebie również Francja i Anglia! A ponieważ od niedawna istniała wybudowana przez Francuzów właśnie linia kolejowa do Monaco, cały zamożny świat ruszył wydawać pieniądze do Monte Carlo. Luksusowa infrastruktura czekała, a innego miejsca do gry w centralnej Europie nie było. Napływ gotówki był tak wielki, że książe Karol III zniósł podatki dla swoich obywateli. Nazwa Monte Carlo pojawiła się zresztą na cześć tego władcy, który doprowadził do gospodarczego cudu. Wcześniej to miejsce nazywało się Les Spelugues.
Kiedy los sprzyja, należy tę przychylność wykorzystać maksymalnie. W 1878 roku ukończono budowę pałacu, w którym kasyno mieści się do dzisiaj. To tutaj najbogatsi mogli nie niepokojeni przez nikogo grać o największe stawki. Nic jednak nie trwa wiecznie. Dobrą passą zachwiała I wojna światowa, a dzieła dopełnił w 1929 roku światowy kryzys ekonomiczny. Na szczęście był to okres narodzin popularności sportu. Od 1929 roku na ulicach Monte Carlo rozgrywane są wyścigi Formuły 1, a jeszcze wcześniej narodził się Rajd Monte Carlo. Na dodatek w sąsiedztwie kasyna powstaje utrzymana w podobnym stylu belle epoque Cafe de Paris, w której hazardziści mogą obstawiać wyniki rozmaitych zawodów sportowych.


Światowy porządek po wojnie i wielkim kryzysie wali się w przepaść wraz z dojściem do władzy faszytów, którzy niedługo potem rozpętają II wojnę światową. Monaco sprzyja koalicji Hitlera i Mussoliniego. To praktycznie przesądziło o upadku popularności tutejszego kasyna. Goście przestają przyjeżdżać. W czasie wojny to zrozumiałe, ale po wojnie sympatię także trudno było odbudować. Tymczasem wielki zwycięzca tamtej wojny, Stany Zjednoczone zaprasza do Las Vegas. Nie jest to niedostępny luksus wyłącznie dla najbogatszych, ale dzięki temu tam ciągną miłośnicy hazardu wszelkich kategorii. Podupadające monakijskie kasyno w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia ratuje przed całkowitą ruiną Aristotelis Onasis, grecki miliarder, ten sam który niedługo potem poślubił Jacqueline Kennedy. Onasis wykupuje większość udziałów w „Towarzystwie Kąpieli Morskich” i stopniowo odbudowuje pozycję finansową oraz prestiż kasyna. Większościowy udział potem traci wskutek kontrowersyjnych działań monakijskiego rządu, które wbrew niemu wypuściły na rynek nową pulę akcji, będącą własnością państwa. Utraciwszy większość, Onasis odsprzedał rządowi swoje udziały. Kasyno wróciło całkowicie pod panowanie księcia, a przede wszystkim znów kusiło przybyszów.
Podróże jeszcze nigdy nie były tak tanie jak dziś. Monako nie potrzebuje finansowej elity, bo przychody zapewniają mu miliony przyjezdnych. No, może nie do końca. Najbogatsi są potrzebni, by kreować legendę, za którą podążają tamte tłumy. Mogą one, tak jak my, napić się kawy w Cafe de Paris i delektować atmosferą tego miejsca.

Gdy już się nasyciliśmy, poszliśmy spróbować szczęścia w kawiarnianym kasynie. Franka nie chcieli wpuścić, więc wchodziliśmy na raty. Każdy z dziesięcioma euro, które miał za zadanie przekuć na fortunę. Rachunek prawdopodobieństwa potwierdził, że lepiej próbować dorobić się na czymś innym. Dziewczyny wróciły po kilku minutach bez gotówki. Ja coś tam zarobiłem grając w ruletkę. Stopa zysku wyniosła 40%. Gdybym nie był kutwą i zamiast dziesięciu euro, zapożyczył się i postawił milion, to dziś pisałbym nie z Gdańska lecz z jakiegoś luksusowego apartamentu w Santa Monica przemierzając niespiesznie świat biznes klasą najlepszych linii lotniczych.

O wielki świat się otarliśmy. Podobnie jak o luksusowe samochody stojące przed kasynem.

Gdybyśmy nie spali i nie śniadali w hotelu tak długo, to nawet wpuszczono by nas do środka, bo kiedy najbogatsi idą spać, a słynny przybytek hazardu we władanie przejmują sprzątaczki, za kilkanaście euro można kupić bilet wstępu, by zwiedzić wnętrza pałacu. Taka opcja jest możliwa tylko przed południem.
Był marzec, więc teoretycznie mogliśmy jeszcze zaszaleć i kupić bilety na Grand Prix Formuły 1. Dysponowaliśmy mapka oraz cennikiem miejsc na trybunach w określonych miejscach.


Na maj jednak mieliśmy jednak już zaplanowane pustkowia Kazachstanu.
Późnym popołudniem pojechaliśmy do Nicei odprowadzić na dworzec Paulinę, która wracała już do Paryża. Na krótki spacer po Monte Carlo wyszliśmy jeszcze nazajutrz, w poszukiwaniu kubka Stairbucksa do naszej kolekcji. Znaleźliśmy go nad samym morzem.


Nie jest jakiejś szczególnej urody i tak naprawdę jego największą zaletą jest fakt, że w ogóle jest. Pijam w nim czasem herbatę, by nie było, że tylko Brazylię, Pekin, albo Szczecin preferuję. Wracają wtedy wspomnienia owej kawy w Cafe de Paris w pierwszych promieniach wiosennego słońca. Był dopiero 19 marca, a my już bez kurtek… Zapowiedź wyjątkowo upalnego lata, które dopiero miało nadejść.
Gdańsk, 16.09.2018; 17:10 LT

Komentarze