Lato z hipnozą

Było trochę czasu na długie dyskusje przy stole i to bynajmniej nie przy alkoholu, jeżeli nie liczyć lampki wina do obiadu. O czym mogą rozmawiać faceci odizolowani od uroków wiosennego swiata? O czym by nie zaczęli i tak skończy sie na jednym. Opowiadaliśmy sobie o pustkowiach Kanady oraz niektórych miejsc w USA, jak chociażby odwiedzony przez nas kilka dni temu rejon Eastport. Natychmiast rozmowa skręciła na kłopoty związane z trudnością w napotkaniu przedstawicielki tego samego gatunku. Znawcy twierdzili, że w niektórych rejonach łatwiej spotkać niedźwiedzia niż człowieka. Okazuje się jednak, że znaleźliby się chętni na harce, gdyby tylko zmożonej snem zimowym niedźwiedzicy udało się ogolić nogi i założyć pończoszki. Jakie to byłoby uczucie? Hm, dość obrazowo opowiadał onegdaj pewien Sasza, który trafił ze swojej wioski do wojsk lotniczych i latał helikopterami. Wrócił do swojej wsi na Syberii na przepustkę, a znajomi zaczęli go wypytywać:

– Sasza, rasskażi, kak eto jest, wiertoljotom lietat’?

Sasza myslał dobrą chwilę, jakie tu znaleźć porównanie, podrapał się w głowę, łyknął stakan samogonu i odpowiedział:

– Wiertoljotom lietat’, eto tak, kak tigra jebat’. Troszku smieszno, troszku straszno.

Wydedukowaliśmy, że z niedźwiedzicą musi być podobnie.

Żeby jednak nie było, ze nam tylo swiństwa i głupoty w głowie, na dodatek w tak uroczyste święto, zaczęliśmy zgłębiać tematy poważniejsze, aż w końcu zeszło na zycie pozagrobowe, co nawet nawiązywało trochę do Wielkanocy i zmartwychwstania. Opowiadaliśmy sobie rozmaite zasłyszane historie i podzieliliśmy się na tych co w duchy wierzą i na tych, co uważają, że to bzdura. Nie miałem przez długi czas wyrobionego zdania, opierając się wyłącznie na mniej lub bardziej prawdopodobnych, niesparwdzonych opowieściach, aż do pewnych wakacji w górach, które upłynęły pod znakiem seansów hipnotycznych.

Warunki były wręcz wyśmienite. Chata położona w górnych partiach Beskidów, na skraju lasu, zdala od innych siedzib ludzkich, pozbawiona elektryczności i wszelkich udogodnień cywilizacyjnych. Owego roku jeden z naszych przyjaciół, poważny człowiek, przyjechał zafascynowany hipnozą i seansami spirytystycznymi. Miał już w tym pewną praktykę więc od razu zabrał się do roboty. Od tej pory całe noce mijały nam na rozmaitych eksperymentach.

Pamiętam niesamowite wrażenie, jakie sprawiła wprowadzona w trans jedna z naszych koleżanek, która podczas seansu, już w pozycji siedzącej otworzyła oczy. Były niemal zupełnie wywrócone, t.zn. tęczówki schowane gdzieś wysoko, niewidoczne, a z oczodołów wyzierały same białe kulki. Po seansie, jak zwykle szło się za potrzebą całą grupą, bo latryna była tuż przy lesie, kawałek drogi od chałupy i odważnych samotników było niewielu. Potem zazwyczaj zostawało się przed gankiem razem z palaczami i dyskutowało o wrażeniach. Tak było i wtedy. Tyle tylko, że kiedy po wypaleniu papierosów wszyscy zaczęli wchodzić z powrotem do izby, nasze medium wyraźnie się ociągało. Po chwili okazało się, że została za drzwiami sama. Natychmiast więc ktoś do niej wyszedł. Stała zamyślona, z głową skierowaną ku niebu, na którym wśród nielicznych chmur jaśniała tarcza księżyca w pełni.

  Idziesz? – zapytał.

– Jeszcze nie, jeszcze chwilkę… – odpowiedziała trochę dziwnym, jakby nieobecnym głosem.

Odczekaliśmy chwilę jedną, drugą i trzecią, ale nic się nie zmieniało. Z dziewczyną najwyraźniej kontakt był utrudniony. Wtedy do akcji raz jeszcze wkroczył hipnotyzer, zaczął z nią rozmawiać, wprowadził w trans i rozbudził ponownie. Tym razem wszystko wydawało się w porządku. Pogadaliśmy jeszcze trochę i wkrótce poszliśmy spać.

Nie wiem kto i w jaki sposób zorientował się wśród śpiących na pryczach ludzi, że dziewczyna nałykała się jakichś lekarstw podejmując próbę samobójczą. Pobudka w środku nocy i akcja znoszenia jej w dół do szosy, by mogła ją  zabrać karetka pogotowia. Dziewczyna została uratowana, ale nie pojawiła się więcej w chacie i nie wróciliśmy nigdy do tego tematu. Nie wiemy czy ów desperacki akt miał jakikolwiek związek z owym seansem. To był pierwszy, dramatyczny moment.

Jakiś czas potem, gdy o sprawie zaczęto zapominać, a nowe osoby pojawiały się w bazie, kolejne osoby poddawały się hipnozie i z kolejnymi osobami wywoływaliśmy duchy, bez jakichś szczególnych rewelacji. Kiedy pojawił się pewien student Akademii Medycznej z Gdańska, typ macho, który niczego się nie bał, a już na pewno nie pozwalał sobie na okazywanie słabości przy dziewczynach, oczywiście natychmiast zaproponował, że podda sie eksperymentom.

Ponieważ spedzałem tam większą część lata, hipnoza zdążyła mi już się nieco opatrzyć i tego wieczoru popełniłem małą pomyłkę. Uznałem bowiem za bardziej kuszące zabranie pewnej Lublinianki na samotny wypad w szczytowe partie gór, gdzie mieliśmy wspólnie słuchać ryczących na niedalekim rykowisku jeleni. Wycieczka się udała, ale kiedy wróciliśmy po drugiej w nocy, okazalo się, że w bazie panuje niesamowite podniecenie. Był to, według opowieści, najbardziej udany seans. Hipnotyzer wprowadził ponoć chłopaka w stan lewitacji. Ściślej zaś, na pewno kilka centymetrów nad podłogą unosiły się jego nogi i tułów, co widzieli wszyscy świadkowie, a nie było pewności, czy nad rozłożonymi śpiworami unosi się również jego siedzenie. Hipnotyzer położył się więc błyskawicznie by stwierdzić istnienie prześwitu i na moment przestał do niego mówić. Wtedy sugestia przestała działać i medyk klapnął z powrotem na śpiwory. Oczywiście z takim medium żal było nie spróbować seansu spirytystycznego, ale ponieważ niewiele czasu pozostawało do switu, postanowiliśmy odłożyć to na następną noc.

Nazajutrz, czyli gdzies koło południa, kiedy zwlekliśmy się na śniadanie, temat był tylko jeden. Duchy. Było nas wszystkich w bazie kilka osób i wszyscy byli podekscytowani. Po południu zjawiła się na nocleg jeszcze pewna para z Warszawy. Nie rozlokowali się w izbie, ze wszystkimi, lecz na strychu. Stały tam dwie prycze, ustawione pod kątem 90°, które stykając się ze sobą tworzyły literę L. Dziewczyna, gdy tylko usłyszała o seansie,od razu wyraziła chęć udziału. Jej chłopak zaś długo przekonywał nas, że to wszystko to brednie i stwierdził, że nie ma zamiaru marnować nocy dla tego typu idiotyzmów. Kiedy nadszedł wieczór on poszedł spać, a my odczekaliśmy do trochę późniejszej pory i rozpoczęliśmy seans.

 

Atlantyk, 27.03.2005

c.d.n.

[Przepraszam czytelników, ale więcej tekstu Blox jednorazowo nie przyjmuje]

Komentarze