Siedzę sobie w Piszu w knajpce nad rzeką i zajadam przecudnie podany serniczek:
To juz droga powrotna z mojej wycieczki na Kurpie. Misja zaaranżowania budowy nowego nagrobka (stary już prawie całkiem się rozsypał) dla mojego dziadka, który leży sam jeden w swej rodzinnej wiosce została zakończona. Przy okazji była to dla mnie sentyentlana podróż w rodzinne strony mojej mamy i przypomnienie wakacyjnych wyjazdów do dziadka kiedy byłem jeszcze w wieku przedszkolnym. Tam biegalismy do lasu na grzyby. Tam ganialiśmy dziadkową świnię, ochrzczona przez nas imieniem „Edek” ku wściekłości sąsiadki, której syn też tak sie nazywał. Tam urządziliśmy zjeżdżalnię z krytego słomą dachu szopy i wiele innych głupot jakie tylko grupie dzieciaków mogą przyjść do głowy.
Dziś z dziadka gospodarstwa został tylko ślad w postaci porośniętego chaszczami placu. Nabywca, po śmierci dziadka 33 lata temu wyburzył chałupę i zabudowania gospodarcze, ale na budowę forsy juz mu chyba nie starczyło.
Niby i tak to wszystko nie nasze, ale jakos żal. Zarosła zielskiem scenografia dziecięcych wspomnień.
Widok z „naszego” podwórka nadal pięknie sielski, kojący napięte codzienną bieganiną zmysły.
Mazowsze i Kurpie to kraina wierzb. Przepięknie prezentowały się wczoraj. Są takie bardzo polskie. Szkoda, że nie zaistniały w żadnym z symboli naszego kraju. Jedna uchowała się na pomniku Chopina w Warszawie.
Podczas tej wycieczki niejednokrotnie zachwyciłem sie urodą pięknie odrestaurowanych niewielkich miasteczek. Jeszcze kilkanaście lat temu „straszyły” zaniedbane i szpetne, dziś urody może im pozaqzdrościć niejedno miasto wojewódzkie. Szkoda, że nie zawsze stać mnie na szastanie czasem, by tak jak tym razem w Piszu, Łomży, Troszynie, Ostrołęce, zatrzymywac się w mijanych po drodze miejscowościach. Myslę, że jest z czego byc dumnym.
No dobrze, ja tu klika, a czas płynie. Kończę więc i ruszam w dalszą podróż.
Pisz, 22.10.2006; 16:10 LT