Nareszcie wygospodarowałem czas na coś innego niz pracę i dom. Mimo, że jak zwykle statki z drugiej półkuli uaktywniły się po południu, udało mi się wymknąć tuż przed wpół doi siódmej. Zrobiłem sobie spacer na Skwer Kościuszki. Odniosłem wrażenie, ze lato chyba juz sie skończyło, bo chmury i tempeartura były iście październikowe, a w ogródkach widać było jedynie znudzoną za ladą obsługę. Ponieważ zmarzłem, postanowiłem pójść na kolację do Coffee Haven, która to sieć kafejek, jak gdzieś przeczytałem posiada bezprzewodowy internet. Oczywiście ta akurat nie posiadała, ale dzięki temu spokojnie mogłem przy kawie poczytać Wyborczą. A o 20.00 zaczynał się seans.
Moja karta uczestnika programu lojalnościowego sprawiła,że oprócz biletu, maszyna wypluła talon na średni popcorn. I ja, durny, ten popcorn z bufetu wziąłem, a przecież wiadomo jak to jest z chrupkam, chipsami i.t.p…. Jak się zacznie to nie można skończyć. Żarłem go więc przez cały seans, a teraz puchnie mi w żołądku i ciąży okrutnie, generując niecenzuralne określenia mojej głupoty.
Film nazywał się „Autostopem przez Galaktykę” i opowiadał o interesującej podróży na odległe planety. Opowieść utrzymana w oparach absurdu, próbuje odpowiedzieć na zasadnicze pytania dotyczące sensu naszej egzystencji. Naszej, to znaczy ludzi, trzeciego na liście najinteligentniejszych gatunków zamieszkujących Ziemię, a także całej gamy rozmaitych istot zamieszkujących kosmiczne przestrzenie. Okazuje się, że wszyscy oni mimo dzielących je różnic, szukają odpowiedzi na te same pytania, a dręczą ich te same codzienne problemy, wśród których bezduszna biurokracja zajmuje miejsce nie mniej ważne niż na naszej planecie. Fajne jest to, że opowieść w niczym nie nawiązuje do klimatu „Gwiezdnych wojen” czy innych sag kosmicznych. Sama akcja schodzi na plan dalszy, a twórcy delektuja sie smakowaniem poszczególnych scen i tworzeniu owego charakterystycznego klimatu współtworzonego przez grupę bohaterów, wśród których nawet robot do orłów nie należał. Nie czytałem ksiązki, ale słysząc pojawiające się i pochodzące z niej (?) cytaty, mogę przypuszczać, ze jak to często bywa w przypadku ekranizacji, literacki oryginał dzięki specyficznej narracji jest lepszy od dobrego przecież filmu
Specyficzny wieczorek poetycki
Kiedy wracałem do domu, w Trójce słuchałem reportażu o pogoni za własnymi marzeniami. Temat stary jak świat i oczywisty: własnych marzeń nie wolno odkładać na półkę i warto podjąć nawet nieproporcjonalnie wielki wysiłek w stosunku do bieżących efektów. Zaangażowanie w ich realizacji może przynieść z czasem zupełnie nieoczekiwane skutki. To prawda. Z zyciowej obserwacji widzę jednak, że jakieś 80-90% marzeń (nie tylko moich) pada ofiara t.zw. słomianego zapału. Po poczatkowej euforii w ich realizacji, zostają w końcu zarzucone, przygniecione szarzyzną i monotonią codzienności. Słomiany zapał nie jest jeszcze taki zły. Zanim wygaśnie, przez chwilę płonie intensywnie, ukazując pełnie radości jaką gonienie marzeń może przynieść. Znacznie gorszy jest grzech zaniechania. Pozbawia nas przyjemności całkowicie i nie przybliża ku odległemu szczęściu nawet o krok.
Warto próbować. Nawet gdy droga do celu wydaje się długa i ciernista. Ktoś kiedys napisał, ze połowa odkryć i wynalazków nie miała by miejsca gdyby ich twórcy od razu wiedzieli jak wiele wysiłku będą musieli włożyć w realizację swoich planów. Święta prawda.
Gdynia, 15.06.2005