KOZA

Dziś trudno mi przywołać w pamięci jakiekolwiek licealne wspomnienia, w których pierwszo- lub dalszoplanowej roli nie odgrywąłby Jarek. Nasza przyjaźń ograniczała się nie tylko do szkolnego budynku lecz utrwalała się podczas górskich wędrówek i trwała dalej kiedy każdy z nas założylk swoją wlasną rodzinę. I nawet gdy, jak to często wśród męskich przyjaźni bywa, jej kark przetrąciła płeć piękna, to pomimo okazjonalnych już tylko spotkań, dawna więź pozostała. Może właśnie na tym polega wyjątkowość takich męskich znajomości? Można nie widziec się przez miesiące, albo nawet i lata, lecz gdy przyjdzie czas, spędza się pół nocy przy drinku, dyskutując jakby widziało się zaledwie wczoraj…

Wczoraj poranną pracę przerwł mi telefon od Krystiana.

– Krystian! Wszelki duch Pana Boga chwali! – krzyknąłem spontanicznie do słuchawki, bo pomimo, ze obaj mieszkamy w Trójmieście, nasze ostatnie dwa spotkania miały miejsce na corocznych meetingach w Strzelacach Opolskich.

– Stefan, zaraz nie będziesz się tak cieszyć… – już wiedziałem że stało się coś złego. Chwila ciszy była dla mnie jak oczekiwanie na wyrok Co?  -… Jarek nie żyje. Zmarł na zawał serca podczas wyjazdu do Łodzi.

Słyszałem jak Krystianowi głos się łamie. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. To był szok. Jeszcze dwa miesiące temu bawiliśmy się razem na urodzinowej imprezie naszej klasowej koleżanki. Jarek jak zwykle był duszą towarzystwa. Wygłupiał się za wszystkich. Po chóralnym odśpiewaniu „sto lat” dla jubilatki natychmiast po wybrzmieniu ostatnich taktów zaintonował „Dobry Jezu, a nasz Panie…” co niektórych zbulwersowało, ale gdy się zna specyficzne poczucie humoru Jarka, to już mniej. No i proszę! Wyśpiewał sobie!

Trudno po takiej informacji rozpocząć codzienny meeting w dziale, ale flota przecież się nie zatrzyma. Jeszcze zdążyłem poinformować Mojego Anioła i po chwili odprowadzany przez nią czule, poszedłem do sali konferencyjnej. Po meetingu próbowałem dodzwonić się do Grzegorza, ale bezskutecznnie. Zadzwonilem więc do Witka.

– Cześć Witek.

– Stefan! Co za niespodzianka!… – rozesmiał się. Przerwałem mu.

– Witek! Jarek nie żyje. Właśnie otrzymalem wiadomość…

– Stefan, ty to masz wiadomości… – odpowiedział i zamilkł

– Nie mogę dodzwonic się do Grześka. On wie dokladnie.

– Chyba masz nieaktulany numer, tak jak ja. Ale Gosia ma dobry. Zaraz do niego zadzwonimy.

Wróciłem do papierów. Trudno się skupić. Stress służbowy nalożył się na stress przyjacielski…

Telefon od Witka.

– Stefan, zaraz ci coś zrobimy za wyprowadzanie nas z równowagi! – śmiał się – Jarek żyje i ma się dobrze.

– Co?!!! – krzyknąłem zszokowany. – Jak to?!!! To znaczy, bardzo się cieszę, ale nic nie rozumiem. Przecież Grzegorz dzwonił do Krystiana…

– My dzwoniliśmy do Grzegorza. Potwierdza, że Jarek żyje. Zmarł jego brat.

Kurczę, co za dziwaczna sytuacja. Jarek w żałobie, jego brat nie żyje (spotykaliśmy go czasem widując się z Jarkiem), a dla nas to jeden z najradośniejszych dni.

Dzwonię do Krystiana.

– Krystian, mam wiadomość. Jarek żyje i ma się dobrze.

– Coooo?

– Dzwonilem do Witka, a on do Grzegorza. Grzegorz potwierdza, że w Łodzi zmarł brat Jarka.

– Uduszę Grzegorza! Przecież ja praktycznie nie znałem brata Jarka. Widziałem go gdzieś w przelocie raz czy dwa, a on poinformował mnie w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, iż chodzi o Jarka. Szkoda brata, ale nie ukrywam, że cieszę się iż to nie Jarek.

– Skoro już opłakalismy jego śmierć, to może to dobry znak? Może już wykorzystalismy limit, więc będzie żyć długo?

Podszedłem do biurka Anioła.

– Jarek żyje i ma się dobrze.

– Co? – roześmiala się widząc mój śmiech, a potem uściskaliśmy się radośnie.

– Jest już przerwa na lunch. Chodźmy gdzieś, bo nie wytrzymam.

– Musisz odreagować. Chodźmy.

– Do „Jahmajki” na lampke wina.

– Jestem bardzo szczęśliwy – powiedziałem, gdy wyszliśmy na ulicę – Dziś nic już nie jest ważne. Odszedł cały stress pracowy.

– To tak jak z tym żydowskim dowcipie o polepszeniu sobie standardu życia. Do ciasnego pokoju wprowadzasz jeszcze kozę. Po tygodniu ją wyprowadzasz i wszyscy się cieszą jak się polepszyło.

Trudno o trafniejszą analogię. Jeszcze rano byłem tradycyjnie zestressowany nawałem pracy oraz zaległościami, a teraz luz, spokój i doskonały humor. Chociaż z drugiej strony głupio tak się cieszyć, gdy nieszczęście dotknęło naszego przyjaciela.

– No to Jarka zdrowie! – wznieśliśmy kieliszki z chilijskim winem

– Niech żyje długo i szczęśliwie!

Szczecin, 26.03.2011; 22:00 LT

Komentarze