Tym razem wzięlismy kotka energicznego, czarnego z białym krawatem. Przeganiał nawet większe od siebie osobniki. Widać, że był to zwierzak z charakterem. W drodze do domu spotkaliśmy sąsiadów.
– Macie czarnego kota? Mówiliscie, że szary, pregowany…
– Mieliśmy szarego, ale nie przeżył. Rudy też nie. No to wzięliśmy czarnego.
– No no, trzy koty w trzy dni. Niektórzy to przez kilka lat jednego hodują – skomentował sąsiad z nutką ironi okraszonej lekko naganą.
Dudek, bo tak go nazwaliśmy, przeżył dzień pierwszy, co pozwalało rokować pomyślnie. Szybko się zadomowił i umieścił się całkiem wysoko w rodzinnej hierarchii. Najgorzej miała Paulina, bo od tej pory nie mogła wieczorami biegać boso po mieszkaniu. Polowania na jej bose stopy szybko stały sie bowiem ulubiona zabawą Dudka.
Kotek wyrósł wkrótce na wielkiego kocura. Chętnie oglądał w telewizji National Geographic albo Discovery, dziadkowi przez ramię zaglądał do gazety, do czasu kiedy w pewne wakacje odwiedził dziadka dom. Intrygował go ich balkon na czwartym piętrze. Kilkakrotnie, ku swemu niezadowowleniu, był ściągany z barierki. Przymierzał się, przymierzał, aż w końcu kiedyś skoczył. Wylądował gdzieś na krzakach albo tuż obok. Kiedy zbiegliśmy na dół, poobijany siedział schowany pod największym krzewem. Dziadek wytłumaczył sobie szybko, że nawet kot z babcią nie wytrzymał i zdecydował się na desperacki skok. Był Dudek silny na tyle, że przezył.
Jakiś czas potem, podczas rejsu na Daleki wschód otrzymałem wiadomość, że Dudek wyskoczył z czwartego piętra ponownie i tym razem nie został odnaleziony. Wyglądało na to, że ranny uciekł w szoku, a nastepnie w jakiejs dziurze dokonał żywota. Tym razem nie tylko dzieci, ale i dziadek nie mógł pogodzic się ze stratą. Był to przeciez jego ulubieniec.
– Ja go jeszcze odnajdę – oznajmił, nie przyjmując do wiadomości hipotezy o jego śmierci.
Nie odnalazł jednak, a ja zdążyłem dopłynąć do Malezji.
W Port Kelang wybrałem się z dwoma kolegami na kolację. Usiedliśmy we trójkę przy czteroosobowym stoliku, ustawionym tuż obok chodnika. Zwabiony zapachem, po chwili przysiadł się na czwartego rudy, pręgowany kot z charakterystycznym wąskim pyszczkiem. A może by tak wziąć go na statek i sprawić dzieciakom niespodziankę? Od decyzji do realizacji droga niedaleka. Kot zamieszkał ze mną na statku. Nazajutrz zaprowadziłem go do wterynarza na szczepienia, wyrobiłem dokumenty i zaopatrzyłem w niezbędny dla kocieko życia wśród ludzi ekwipunek. Załoga statku ustaliła, ze będzie nazywać się Simon. Simon stał się oczywiście dość szybko maskotką statku. Załoganci dokarmiali go. Szczególnymi względami cieszył się u chiefa mechanika, ktory niemal codziennie oddawał mu swoje mięso z obiadu. Zawsze po dwunastej ten Rosjanin, starszy pan, zjawiał sie w moim biurze z zawiniatkiem:
– Izwinitie, pan kapitan. Ja prinions niemnożko miasa dlia koszki. Można…?
– Da, jasno szto można. Pożałujstia – odpowiadałem i chief potem przez całą przerwę obiadową bawił się z kotem.
Przyszedł czas powrotu do Europy, gdzie najpierw zawinęliśmy do Tilbury w Wielkiej Brytanii. Znając rygorystyczne przepisy brytyjskie odnośnie zwierząt, zgłosiłem zawczasu Simona obecność na statku.
– Wszystko dobrze, – powiedział na odprawie oficer sanitarny – ale jak pan zapewni, ze kot nie będzie kontaktować się z osobami przychodzącymi do pańskiego biura? Wszelkie kontakty są bowiem zabronione.
– Bedę go trzymać w sypialni. Drzwi będą zamknięte.
– OK. Niech pan pamięta, że mamy prawo sprawdzić.
Nie brałem takiej opcji zbyt poważnie, ale na wszelki wypadek trzymałem drzwi zamknięte.
Późnym popołudniem ktoś zapukał i ujrzałem… tego samego oficera sanitarnego.
– Dzień dobry, przyszedłem sprawdzić, czy sypialnia jest zamknięta.
– Prosze bardzo. Oto i drzwi. Zamknięte.
– To bardzo dobrze – odpowiedział mężczyzna i obrócił się do wyjścia. Zaraz jednak zatrzymał się.
– No dobrze, ale… czy moge zobaczyć, czy ten kot tam jest?
Uchyliłem drzwi i ujrzelismy kota leżącego na mojej koi. Oficer był ustaysfakcjonowany. Nazajutrz rano zapukał jednak ponownie.
– Dzień dobry, ja tylko chciałem zobaczyć, czy kot jest zamknięty.
I tak przez całe trzy dni postoju.
O Simonie rodzinkę poinformowaqłem juz wcześniej. Żona była daleka od entuzjamu.
– Wieziesz kota? Ja już przywiozłam z gór jednego, bo kotka sie okociła. Nazywa się Baza. No trudno, będziemy najwyżej mieć dwa. Baza swoje imie zawdzieczała bazie noclegowej w Beskidzie Sadeckim, na terenie której owa kotka sie okociła.
Nie zdążyłem jeszcze dojechac do Polski, gdy żona powiedziała mi przez telefon.
– Dziadek przyjechał dzisiaj rano. Odnalazł Dudka. Chodził, szukał, aż go odnalazł. Kot błąkał sie po osiedlu.
– Jesteś pewna, że to Dudek?
– Tak, od razu wrócił do swoich zabaw. Jaki inny kot by zaczął dokładnie od tego samego?
I tak niespodziewanie staliśmy się właścicielami trzech kotów. Najbardziej szczęśliwa był Paulina, a koty jej uczucie odwzajemniały, z przyjemnością układając sie na wolnych skrawkach jej łóżka.
Natury jednak się nie da oszukać. Mimo, że Dudek dominował fizycznie, każdy z kocurów chciał, by to jego zapach był zawsze „na wierzchu”. W związku z tym, do kuwety wciąż stała kolejka. W mieszkaniu robiło się coraz bardziej „kocio”, a pan od angielskiego pocieszył nas, ze kiedy jego zona postanowiła trzymać w domu siedem kotów, skończyło sie na skuwaniu tynków. Trzeba było towarzystwo rozarcelować. Bazę przygarnęli znajomi, Simon znalazł azyl u moich rodziców, a Dudek na prawie zasiedzenia pozostał u nas. Wyprowadził się co prawda z moją eks mimo, że akurat o kocie sąd rodzinny nic nie wspominał, ale nadal bawi się ze mną w stare zabawy, przychodzi na kolana i mruczy. Złośliwi twierdzą, że chodzi mu tylko o żarcie, ale ja w to nie wierzę.
Brake, 06.02.2005