Nie będę ukrywać, że wyścigi konne czy zawody w skokach przez przeszkody nie były moimi ulubionymi dyscyplinami sportowymi. Nie sprzyjał im też stopniowy upadek torów wyścigowych. Wydawało się, że złoty wiek obiektów na Służewcu i w Sopocie już przeminął. Zaprzestano organizacji zawodów.
Że coś się zmienia na lepsze, zauważyłem kilka lat temu obserwując odnawianie poszczególnych obiektów w Sopocie. Widziałem tylko to, co dało się zauważyć zza płotu. Sam obiekt pozostawał dla mnie nieodkrytą ziemią. Intrygował mnie coraz bardziej, bo głupio mieszkać niedaleko, i nie wiedzieć co mieści się w okolicy.
Gdy nadszedł bieżący weekend, dłużej czekać się nie dało. No bo kiedy, przy jakiej okazji, jeśli nie na Międzynarodowych Oficjalnych Zawodach w Skokach (CSIO)? Sopocka impreza, do tej pory trzygwiazdkowa, tym razem otrzymała pięciogwiazdkową kategorię. Najwyższą z możliwych. Do tej pory w Polsce nie organizowano zawodów takiej rangi. Jest to w pewnym sensie ukoronowanie odrodzenia zawodów konnych w Polsce.
Trybuny przy torze wymagają jeszcze odnowienia. Pamiętają początki toru, które sięgają końca XIX wieku. Gonitwy organizowano zarówno przed I wojną światową, jak i po niej, kiedy Sopot znalazł się w granicach Wolnego Miasta Gdańska. Po II wojnie światowej wznowiono je w 1947 roku. Trzydzieści sześć lat później, w 1983 roku rozegrano ostatni wyścig, przekształcając hipodrom w ośrodek treningowy. Zmiana ustroju w 1989 roku otworzyła nowe możliwości. W 1994 roku powstała spółka Hipodrom Sopot, która zaczęła odrabiać dziesięciolecia zaniedbań. Praca przyniosła efekty w postaci m.in. powierzenia organizacji obecnych, elitarnych zawodów.
W ramach nich odbywa się kilka konkursów. My przyszliśmy na ten o nagrodę Longines Polska.
Z kilkudziesięciu zawodników, dwudziestu ośmiu zakwalifikowało się do finałowej rozgrywki. Oni przejechali trasę bez punktów karnych, to znaczy nie zaliczyli żadnej zrzutki i zarazem zmieścili się w limicie czasu.
Osiemdziesiąt sekund na tuzin przeszkód to nie było wiele czasu, Współczułem zawodniczce, która zaliczyła wszystkie przeszkody, lecz przekroczyła limit o siedem setnych sekundy. Otrzymała za to jeden punkt karny, który pozbawił jej miejsca w finale.
Wśród zawodników wyróżniał się wojskowym mundurem Włoch Emanuele Gaudiano.
Jego przejazd na koniu Caspar był bardzo dynamiczny.
Najszybciej jednak przebiegł trasę Polak, na koniu Crazy Quick, Jarosław Skrzyczyński i on miał wystąpić w finale jako ostatni.
Ciekawym doświadczeniem dla nas był fakt, że pomimo limitów czasowych zawody toczyły się spokojnym rytmem, a atmosfera była trochę piknikowa. Spędziliśmy na hipodromie blisko cztery godziny, co wcześniej wydałoby się nam nieprawdopodobne.
W finale trasa przejazdu była o połowę krótsza. O kolejności decydowały ułamki sekund. W końcówce, kiedy do walki stawali najlepsi z najlepszych, niemal każdy następny detronizował poprzednika. Zaczęły się prawdziwe emocje,
Włoch Gaudiano nie zmarnował szansy i na pierwszym miejscu oczekiwał na przejazd Polaka.
Ten wiedział, że aby wygrać musi zaliczyc czas poniżej 38,5 skeundy.
Ruszył.
Wszyscy liczyliśmy upływające sekundy kiedy zbliżał się do ostatniej przeszkody.
38,35 sekund! Jarosław Skrzyczyński pobija Włocha o piętnaście setnych sekundy i zwycięża.
Po kilku minutach przerwy zaczyna się ceremonia wręczenia nagród. Zwycięzca stoi przed grupą pozostałych zawodników, którzy zajęli czołowe miejsca. Rozbrzmiewa polski hymn.
Nagrody wręczała m.in. Pani Kinga Rusin.
Całość zakończyła runda honorowa, którą otwierał zwycięzca.
To było bardzo fajnie spędzone popołudnie.
Gdańsk, 07.06.2015; 02:00 LT