KOLACJA W ROTTERDAMIE

Budzik nastawiony na okrutną godzinę zadzwonił o trzeciej nad ranem. Położyłem się spac po północy, więc nawet nie liczyłem, że wstanę rześki i wypoczęty. Czekał mnie lot na dwudniowy, służbowy meeting w Holandii.

Na gdańskim lotnisku nie byłem od czasu mojego powrotu z Manili. To już blisko pół roku. Po takiej przerwie wyraźnie widac postęp prac przy rozbudowie samego dworca lotniczego jak i pasów startowych oraz dróg dojazdowych dla samochodów. To w tej chwili jeden wielki plac budowy. Ciekawe jak to wszystko będzie prezentować się wiosną przyszłego roku, tuż przed Euro 2012?

Gdansk Airport w budowie 1

Gdansk Airport w budowie 2

Lot do Kopenahagi trwał trzy kwadranse. Z Kopenhagi do Amsterdamu raptem godzinę. Trudno się wyspać podczas takiej podróży, chociaż łapałem cenne minuty wiedząc, że dzień będzie długi. I rzeczywiście był. Sam nie wiem jak zachowałem jasność umysłu, szczególnie podczas popołudniowego kryzysu, który zawsze dopada mnie około piętnastej. Jakże wtedy zazdroszczę przedszkolakom, którym na siłę aplikuje się godzine leżakowania po obiedzie. Tak juz jakoś dziwacznie skonstruowany jest ten świat, że człowiek nigdy nie może normalnie dostać tego, na co ma ochotę. Dzieciaki, które rozpiera energia, zmusza się do spania, a dorosłym, którzy takiej godzinnej sjesty łakną jak kania dżdżu (kania dżdżu – tak chyba się mówiło) owego podstawowego prawa się odmawia uznając je za fanaberię. Nic to, nie tylko przetrwałem, ale nawet zadawałem pytania i robiłem notatki, aż w końcu nadszedł upragniony koniec.

Na wieczór zaplanowana była kolacja. Pisałem już kiedyś, że nie jestem fanem służbowych kolacji, ponieważ jeżeli juz gdzieś jadę, to czas wolny wolałbym wykorzystać na spacer i zwiedzanie. Tym razem nasi gospodarze jakby wyczytali w moich myślach. Zabrali nas taksówką wodną do Rotterdamu. Przypłynęła pod hotel i około dziewiętnastej cała nasza blisko dziesięcioosobowa grupa zapakowała się na pokład.

Rotterdam 01

Po chwili hotel został za rufą i niemalże w ciemnościach kontrastujących z intensywnie srebrzystą taflą wody.

Rotterdam 02

Po drodze mijaliśmy barki, których mnóstwo uwija się w ciągnącym się przez kilkadziesiąt kilometrów największym porcie świata. Chociaż jeżeli chodzi o natężenie ruchu, to nawet temu akwenowi bardzo daleko jeszcze do rzeki Jangcy.

Niektóre z barek zanurzone niemal równo z powierchnią wody, która swobodnie hula po pokładzie. Wiem, ze to wszystko policzone i bezpieczne, ale i tak za każdym razem jestem zafascynowany tym widokiem. Wygląda tak, jakby owa jednostka z przeładowania za chwilę miała pójść na dno.

Rotterdam 03

W dali pojawił się t.zw. skyline Rotterdamu, m.in. z charakterystyczną sylwetką Euromastu, wieży która w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku była z daleka widocznym jednym z symboli miasta, a dziś została nieco przytłoczona przez bardziej okazałe budowle.

Rotterdam 04

Nie najwyższa ale ciekawa jest konstrukcja budynku miejscowej szkoły morskiej. Aż dziwne, że pobudowano tak okazały gmach by kształcić oficerów, na których w tym morskim kraju brakuje kandydatów. O ile nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, wygląda na to, że światowa flota skazana jest w najbliższej przyszłości na załogi z Azji. W zamożnej Europie coraz mniej jest młodych ludzi, którzy chcą wiązać swoje życie z morzem. Postoje w portach coraz krótsze, porty oddalone od miast o dziesiątki kilometrów, restrykcje coraz większe… Powoli kończy się przygoda podróżowania i związanych z nim przygód w obcych portach. Na zwiedzanie młodzi wolą zarobić na lądzie, a potem pojechać spokojnie na wakacje.

Rotterdam 07

Rotterdam 09

Nie mogłem, będąc w Holandii, nie uwiecznić na fotografii przynajmniej jednego wiatraka. Powinny jeszcze byc tulipany, ale jakoś się nie natknąłem. Może przez tę wodę dookoła.

Rotterdam 05

W wodzie pływają nawet autobusy J

Rotterdam 10

No i wreszcie dotarliśmy na miejsce. Wciśnięty między drapacze chmur budynek Holland-Amerika Lijn (jeden z nielicznych w tym rejonie, który przetrwał zmasowane bombardowania miasta podczas II Wojny  Światowej). Stąd odpływały staki z emigrantami do Ameryki.

Rotterdam 06

Rotterdam 11

Co za zbieg okoliczności! Dopiero co oglądałem zalążek Muzeum Emigracji w Gdyni, a teraz trafiam na wspomnienia tamtej niezwykłej epoki w Rotterdamie. Epoki niezwykłej, bo to była kolejna wędrówka ludów, która zmieniła zarówno strukture narodowościową Ameryki, jak i historię (tę, przez małe „h” jako sumę biografii poszczególnych rodzin) większości ubogich wtedy społeczeństw Europy.

Rotterdam 12

Rotterdam 15

Znów jak w Gdyni wraca wspomnienie transatlantyków.

Rotterdam 13

Rotterdam 14

Jeden z nich, ostatni z tej floty, „Rotterdam”, cumuje nieopodal służąc jako zabytkowy hotel ze stylowymi restauracjami. Może szkoda, że nie udało się zachować w takiej roli naszego „Stefana Batorego”?

Rotterdam 08

Po obejrzeniu wnętrz budynku „Holland-Amerika Lijn”, przeszliśmy to nowoczesnego drapacza chmur obok, gdzie w restauracji „Gauchos” zajadaliśmy wyborne, argentyńskie steki. Ach, jakże miłe wspomnienie wycieczki do Buenos Aires sprzed dwóch lat.

Kiedy wychodziliśmy, zapadał już zmierzch. Światła zaczęły wydobywać co piękniejsze elementy nowoczesnej architektury Rotterdamu.

Rotterdam 16

W oczekiwaniu na taksówkę wodną, która miała nas odwieźć do hotelu towarzyszyła nam czapla, która miała pewnie swoje plany względem tutejszych ryb.

Rotterdam 17

Około dwudziestej trzeciej dotarliśmy do hotelu. Pamietam tylko, że przyłożyłem głowę do poduszki. I dźwięk budzika siedem godzin później.

Vlaardingen, 31.05.2011; 08:45 LT

Komentarze