KLASZTOR WŚRÓD WZGÓRZ

Kiedy nasz statek odpłynął ze stoczni, a rachunki ze stoczni jeszcze nie były gotowe, zaproponowałem mojemu współpracownikowi wycieczkę do pobliskiej pagody. To były chyba jedyne dwie godziny, podczas których mogliśmy całkowicie oderwać się od zawodowych problemów.

Pagoda na wzgórzu, widoczna z daleka i samotna, tak naprawdę jest częścią klasztoru, który ulokował się w niewielkiej kotlinie poniżej.

Ukryty jest on jednak przed wścibskim wzrokiem niemal do samego końca. Ostatni zakręt wijącej się pod górę drogi odsłania bramę i widok na zabudowania dopiero gdy już się właściwie przed nimi stoi.

Obce świątynie zawsze są szczególnie tajemnicze, gdy oglada się akcesoria nie wiadomo do czego służące. Doskwiera brak wiedzy, ale też taka wizyta staje się bodźcem, by przy najblizszej okazji coś więcej o tych egzotycznych ceremoniach przeczytać.

Oczywiście wiedzieliśmy, że hitlerowcy zawłaszczyli swastykę ze wschodnich religii, lecz dopiero stojac w świątyni i czując dreszcz grozy na widok hakenkreuza na piersi bóstwa, człowiek uświadamia sobie jak wielkiego wypaczenia dokonała historia za sprawą szaleńców, którzy próbowali wymordować całe narody w imię urojeń o wyższości swojej rasy.

Pagoda, jak wspomniałem, stoi na szczycie wzgórza. Za sto yuanów otwarto nam prowdzącaą do niej bramę, a po krótkiej wspinaczce także i same drzwi do wnętrza.

Parter i każde z sześciu pięter wygląda podobnie. Na centralnym ołtarzu figura świętego, otoczona przez setki małych, drewnianych figurek ustawionych na czymś co, chyba ma być chmurami.

Niemal każda z tych niewielkich figurek ma zawieszoną na szyi nieco ordynarną karteczkę z numerem. Taki prosty sposób na inwentaryzację. Ale oprócz tego, częśc figurek, szczególnie na najwyższych piętrach dzierży w dłoniach monety, a nierzadko i banknoty złożone przez wiernych w ofierze. Oczywiście najwięcej kasy dzierży w dłoni figura na centralnym ołtarzu.

Inne jednak też nie mają się czego wstydzić.Ciekawy jestem jak często mnisi starają się ulżyć świętym, oswabadzając ich ręce od nadmiernego ciężaru.

Postanowiliśmy dorzucić się i my. Chińskie banknoty wylądowały na głównym ołtarzu, a polska dwuzłotówka na pamiatkę naszej wizyty spoczęła na trąbie słonia.

Z pagody znów zeszliśmy do zabudowań klasztornych. Nie wiem jak często i o jakiej porze przychodzą tutaj miejscowi ludzie. Zarówno bowiem w ubiegłym roku jak i teraz uderzało mnie, że poza mnichami,robotnikami zatrudnionymi na budowie (bo w budowie jest kolejna świątynia) oraz starszymi kobietami dbającymi o porządek nie było tam nikogo. A nawet i oni jakby skryli się w budynkach, więc napotkaliśmy raptem kilka osób.

Na pustym dziedzińcu wiatr targał suszące się na sznurze mnisie szaty. Sacrum i profanum w takich momentach bardzo zbliżają sie do siebie.

Gdzie przebywał własciciel owego stroju? Może, za którymiś z tych drzwi przyozdobionych obrazami? Drzwi stojące w szeregu, strzegące dostępu do sąsiadujących ze sobą pomieszczeń, stworzyły coś w rodzaju galerii, której czas nie zechciał oszczędzić.

 

Kiedy juz napatrzylismy się, przeszliśmy na kolejny dziedziniec w kierunku kolejnej świątyni. Już z daleka zaczęła kiwać do nas z jej wnętrza znajdująca się tam staruszka. Podeszliśmy, a ona wręczyła nam po dwie mandarynki.

Wszystko odbywało się niemal w absolutnej ciszy, bez słów, ale za to w przebogatym języku migowym, kiedy najpierw nieco zażenowani nie chcieliśmy przyjąć podarunku, ale starowinka tak nalegała, że uznaliśmy iż być może nie wypada nie wziąć. Odchodziliśmy w głębokich ukłonach dla tej tajemniczej kobiety, która pozostając wewnątrz, jakieś dobre dwa metry od drzwi, odprowadzała nas wzrokiem. Wyglądało to tak, jakby nie chciała, aby ktoś ją zauważył. Zresztą w podobny sposób na przywoływała. Nie wychodząc na próg, z zapraszającym gestem, lecz pozostając w półmroku budynku, w pewnej odległości od drzwi, kiwnięciem ręki dając znaki, abyśmy podeszli. Nie wiedzieliśmy, czy te owoce nam podarowane to jakiś religijny zwyczaj, czy też zwykły gest sympatii. Tak niewiele rozumieliśmy z otaczającego nas świata…

Pora była wracać do stoczni. Pogrążony w ciszy klasztor pożegnał nas kolejną swastyką, wyraźnie odcinającą się od tła jednej ze ścian.

O umówionej wcześniej godzinie przyjechała taksówka, którą wrócilismy na dół do pełnej zgiełku industrialnej cywilizacji.


Morze Wschodniochińskie, 27.11.2008; 00:25 LT

Komentarze