Kiedy?

Rano mieliśmy jeszcze tyle do załatwenia. Niedostarczone przesyłki z częściami zamiennymi, które dzień wczesniej miały przylecieć z Japonii, ale nikt nie wiedział gdzie się znajdują, absencja firmy zatrudnionej do sprawdzenia stanu butli z dwutlenkiem węgla, rozbebeszony remont silnika głównego, tratwy ratunkowe w atestacji, wody zaolejone do zdania na ląd, dostawa prowiantu, odszukanie zaginionego bagażu nowego członka ząłogi… Wszystko udało się załatwić na tyle szybko, że o szóstej po południu zaliczylismy jeszcze służbową kolację.

To wszystko było jednak niczym wobec gorącej linii z Polską. Co chwilę ktoś dzwonił do domu aby uzyskać świeże informacje, które niestety były coraz gorsze. Papież umierał i już nawet nadziei brakło, pozostawiając jedynie pytanie „kiedy?”. Może to głupie, ale niektórym zależało by przetrzymał chociaż do północy, bo 1 kwietnia to taka śmieszna data, dzień dowcipów. Nawet sporo ich było rano, ale po obiedzie ucichły.

Podczas owej służbowej kolacji sprawdzaliśmy z kapitanem nasze telefony komórkowe. Brak sms-ów oznaczał, że Jan Paweł II jeszcze żyje.

– Moja mama mówiła, że będzie czuwać całą noc. Dałaby znać – oznajmił kapitan stwierdzając, że nie ma żadnej wiadomości.

Głupio się czuliśmy w restauracji, ale byliśmy tam służbowo. Ja po cichu liczyłem, że zdążę wrócić do Polski zanim On odejdzie, ale teraz półtorej doby do lądowania w Berlinie wydawało się niewyobrażalnie długim okresem czasu, prawie niemozliwym do przetrzymania przez kogoś tak chorego. Tym bardziej, że nawet oficalne komunikaty nie pozostawiały złudzeń. Już nie było eufemizmów i przemilczeń, którymi karmiono nas przez ostatnie tygodnie. Wszyscy, nawet najbliżsi mówili o rychłej śmierci. Watykan i Rzym już rozpoczął przygotowania od strony logistycznej. Autorytet i Przewodnik, jeden z największych przedstawicieli naszego narodu opuszcza nas.

Savannah, 01.04.2005

 

Komentarze