Kennedy Space Center – c.d.

Prom kosmiczny 

Prom kosmiczny udostepniony do zwiedzania.                             

        

Zwłaszcza kapsuła, w której astronauci misji Apollo wracali na Ziemię porażała swoimi małymi rozmiarami. Żadne zestawienia liczb, ilosci energii potrzebnej do wyniesienia na orbitę konkretnego ciężaru nie uzmysłowią skali przedsięwzięcia tak, jak porównanie wielkości tamtego statku kosmicznego z rakietą nośną.

W hangarze było coś jeszcze. Kamienie z Księżyca. Jedna bryłka dla ciekawskich, zeby dotknąć, a druga, większa za szybą, tylko do oglądania. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta druga została wystawiona na widok publiczny w… restauracji o dźwięcznej nazwie „Moon Rock”. Oczywiście restauracja wzięła swą nazwę od kamyka przypadkiem, bo tak jakos wyszło, ze gdzie indziej nie było dla niego miejsca. I tylko wyjątkowi złośliwcy twierdzą, że całość została specjalnie tak zaaranżowana, ażeby ci, co chcą skałę obejrzeć, skusili sie chociaż na hot doga.

Z hangaru autobusy przewoziły zwiedzających z powrotem do Visitor Complex. Zdązyłem akurat na rozpoczynający się w kinie typu imax seans o życiu na stacji kosmicznej. Film kręcony był przez jedną z załóg tam przebywających. Oglądanie obrazów z życia w nieważkości zawsze było frapujące, a jeśli dodatkowo ma się wersję 3D, ma się złudzenie uczestniczenia w akcji.

Kokpit promu

U góry: Kokpit promu kosmicznego. Oddzielony szybą od potoku zwiedzających.

Na dole: Z bliska prom wydaje sie brzydszy z powodu płytek, którymi jest oblepiony.

Dziob promu

Po seansie poszedłem obejrzeć wystawiony na widok publiczny prom kosmiczny. Żaden z tych co latają, ale i tak fajnie. Prom wydawał mi się większy na zdjęciach. Ale przede wszystkim w rzeczywistości jest… brzydszy J  To za sprawą owych płyte ceramicznych, którymi jest cały oklejony w celu ochrony przed wysoką temperaturą. Te płytki sprawiają, że całość wygląda tak, jakby była sklecona w garażu przez jakiegoś majstra-hobbystę.

Pomnik pamieci astronautow

Fragment wielkiej tablicy pamiątkowej poswięconej pamięci astronautów, którzy zginęli podczas wypraw. Większość takich płytek pozostaje pusta, jakby w oczeiwaniu na kolejną daninę z ludzkiego zycia w służbie rozwoju cywilizacji.  

Nastepnym punktem programu był pomnik poświęcony tym, którym nie dane było wrócić z misji. Są tablice pamiątkowe z portretami ofiar, a także wielka ściana, na której wyryto ich nazwiska. Dużo miejsca jeszcze zostało na tej scianie.

Rakiety w KSC

Park rakietowy prezentuje się szczególnie atrakcyjnie. Na dolnym zdjęciu widać ustawioną w pozycji poziomej rakietę Saturn I, która stopniowo powiększana i udoskonalana, przekształciła się w słynną Saturn V.

 Rakiety w KSC. W tle rakieta Saturn I

Zwiedzanie zakończyłem wizytą w parku rakiet. Ich sylwetki dominują nad kompleksem, a i tak rakietę Saturn I, skromniejszą rozmiarami poprzedniczkę słynnej „piątki”, musiano zaprezentować w pozycji poziomej. I znów nie gigant zwrócił moja uwagę, lecz liliput. Kapsuła statku Gemini I. Na placu stoi jej replika. Każdy może wsiąść do srodka i przekonać się, jak mało miejsca mieli astronauci. I to prawda, że z powodu jej wielkości, a raczej małości, nie mogli nawet rozprostować nóg. Lecz dopiero gdy przeczytałem, że spędzili tam… 14 dni dokonując 206 okrążeń naszej planety, uświadomiłem sobie, jaki to koszmar.

Kapsuła statku Gemini 1 

Kapsuła statku Gemini I. Każdy może sie do niej przymierzyć i sprawdzić, ze nóg nie da się rozprostować.

Pod koniec zwiedzania spieszyłem się bardzo, a i tak wyszedłem w momencie, kiedy zaczynano juz zamykać ośrodek. Odnalazłem swoje auto na parkingu i… nic. Kręcę kluczykami i cisza. Najmniejszego sladu pracy. Spojrzałem na przełączniki i zaraz zrozumiałem. Zapomniałem wyłączyć światła. Akumulator sie rozładował. Całkowicie. Ręce mi opadły. Jak ja teraz oddam samochód? Nawet nie było jak powiadomić wypożyczającego, bo pracowali tylko do 16:30. Poszedłem do biura obsługi zwiedzających z nadzieją, że może oni mi pomogą. I… pomogli. Zdążyłem tylko zasygnalizować problem, a natychmiast kazali mi wracać na parking i oczekiwać wozu serwisowego. Przyjechał, kierowca pociągnął kable ze swojego akumulatora do mojego, silnik wystartował bez problemu i po dziesięciu minutach od zaistnienia problemu mogłem jechać. Kamień spadł mi z serca.. Muszę przyznać, że Amerykanie mi tu bardzo zaimponowali.

Logo NASA KSC 

Dzień zakończyłem kolacją, na którą składały się plastry mięsa aligatora upieczone na grillu. Rewelacja to nie była, ale bardziej od głodu chodziło o zaspokojenie ciekawości.

Cocoa Beach, 23.04.2005

Komentarze