KAJAKIEM PRZEZ OŁOBOK (3)

W końcu dopływamy do jakiejs szosy, pod którą oczywiście też jest tama. Brzegi jednak tak zarośnięte, że nie można się wydostać. Wypatrujemy jakąś lukę miedzy krzakami. Woda pokryta zielonymi glonami, dno zarośnięte. Nie wygląda to sympatycznie, ale trzeba wysiadać, tym bardziej, że na szosie stoją ludzie gotowi nam pomóc. Dzięki temu akcja przebiega dość szybko. To ważne, bo zaczyna robić się późno. Czujemy też kilometry i kilogramy w rękach. Kiedy przeszkoda zostaje pokonana, żołądek przypomina, że śniadanie było ładnych parę godzin temu, a słońce niedługo skryje się za lasem. Ciekawe, czy tylko mnie ssie?

– Basiu, głodna jesteś? – pytam.

– Hm, zjadło by się coś – odpowiada dyplomatycznie.

Pytanie nie miało sensu, bo i tak pod ręką nic do jedzenia nie było. Musileiśmy czekać, aż rozbijemy obóz. Decydujemy się uczynic to na njbliższej tamie. Kiedy wreszcie widać ją w oddali, drogę zagradza nam zwałowisko drzew. Grzegorz i Belmondo wysiadają z kajaków i ruszają w las rozeznać się w sytuacji. Po chili Beata i ja czynimy to samo. Opędzając się od komarów dochodzimy do nasypu. Zauważamy dwie dorodne kanie, ale z naszym szczęściem mogłyby okazać się sromotnikami, więc przezornie nie zrywamy. Kiedy dozsliśmy do tamy, Grzegorz z Belmondem byli juz po drugiej stronie i pochyleni nad czyms gorąco dyskutowali. Później zaś nic nie mówiąc poszli do lasu i wrócili z długim kijem. Belmondo wrócił na naszą stronę i powiedział co widzieli. Było to kłębowisko węży.

Przeszliśmy tamą na drugą stronę rzeki i ostrożnie po kamieniach na nasyp. W szczelinie między ścianą tamy a kamieniami ujrzeliśmy poteżny węzeł chyba z dwudziestu gadów. Nieco dalej, w trawie między kamieniami było widać następne. W czasie gdy się im przyglądaliśmy, Grzegorz przyprowadził Elę i Beatę. Stalismy nad tymi stworami przypominając sobie podobne sceny z „Poszukiwaczy Zaginionej Arki” Spielberga. Ktoś zauważył, ze spełnia się każde „krakanie” (wczoraj po wypadku z osami powiedzieliśmy, że „tylko żmij brakuje”). Co prawda stwierdziliśmy, ze większość gadów to zaskrońce, ale kto mógł miec pewność, że żmij też tam nie ma?

Co robić? Słońce już zaszło za las, a jedyne wyjście na brzeg wiodło obok tego wężowiska. Gdyby podczas przenoszenia kajaka ktoś nadepnął na żmiję, mogłoby byc nieciekawie. Jak w przypadku ukąszenia uzyskać wieczorem pomoc na takim odludziu? Ale nie ma wyboru. Trzeba się spieszyć. Kajaki jeszcze stoją za zwalonymi drzewami. Trzeba przedostać się nimi pod tamę, wyciągnąć, zebrać drewno na ognisko, rozbic obóz, a zaraz będzie ciemno.

Dziewczyny zostały na tamie, a my wróciliśmy po kajaki. Pokonaliśmy zwałowisko drzew i teraz pozostała najbardziej emocjonująca część akcji. Ela miała na tyle nieprzyjemne doświadczenia z tymi stworzonkami, że postanowiła zaczekać na górze do końca akcji. Nieco niżej miała swoje stanowisko Basia, która miała obserwować, czy węże nie wykonują żadnych podejrzanych ruchów. Szczególna rola przypadła Beacie, która z długim kijem otwierała pochód sprawdzając, czy na trasie nie ma jakichś zabłąkanych zwierzątek. Za nią my we trójkę niosący kajak. Obóz postanowilismy rozbić okolo 40 metrów od tamy, co nas powinno odseparowac nieco od węży, a nie oddalać zbytnio od wody.

splyw 07

Kiedy dziewczyny przygotowywały kolację, my zbieraliśmy drewno i przed nastaniem absolutnych ciemności mieliśmy pbóz prawie gotowy. Mimo wszystkich zajść dzisiejszego dnia (i nie tylko), przed posiłkiem tradycyjnie zaśpiewaliśmy „ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal…” Tak, humor na pewno nas nie opuszczał.  Ze śmiechem przeklinaliśmy mapę i przewodnik, z których trudno było dowoedzieć się czegos więcej poza faktem, że znajdujemy się gdzieś na Ołoboku. Przypominamy tez sobie założenia tegorocznego spływu, który miał być relaksowy. Ponieważ w lesie zauważyliśmy bunkier, możemy przypuszczać, że właśnie do tego miejsca odnosi się opis:

13.0 km – Tuż za śluzą po lewej stronie kanału znajduje się wzgórze potężnego bunkra oraz niewielka grobla oddzielająca staw od Jeziora Cibórz.Na północnych brzegach jeziora znajduja się zabudowania szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych.

Trzynaście kilometrów w dwa dni! Tempo niesamowite.Od ujścia Ołoboku do Odry, do początku rzeczki w Jeziorze Niesłysz  szlak ma osiemnaście kilometrów.  Jutro więc powinniśmy mieć to za sobą. Tam, nad jeziorem, zrobimy dłuższy odpoczynek, podczas którego spokojnie odbierzemy Saszę ze wsi Skoki koło Międzyrzecza, bo wiemy już, że kajakami tam na czas nie zdążymy. Lokujemy się wszyscy w jednym namiocie, bo drugiego pociemku nie chciało nam się rozbijać.

 

16 lipca (dzień 8)  

Po obudzeniu się i wyjsciu z namiotu pobieglismy się umyć, ale uzbrojeni w… aqparaty fotograficzne. Niestety, węże ropełzły się, pochowały w szczelinach i nie wyglądało to już tak efektownie jak wczoraj.

Zostawiając dziewczyny przygotowywujące śniadanie udalismy się po drewno. Przy okazji obejrzelismy sobie pozostałości po olbrzymim bunkrze. Zauważyliśmy, że przyroda bardzo szybko radzi sobie z żelazobetonem. Byc może za nastepne czterdzieści lat, całkiem porośnie go las, bunkier skryje się pod ziemią, a większość ludzi będize mysleć, że chodzi po wzgórzu morenowym.

Po śniadaniu spusczamy kajaki na wodę. Natychmiast jesteśmy zmuszeni do długotrwałych poszukiwań wypływu ze stawu. Kręcimy się wśród labiryntu wąskich przejść w trzcinach przez co najmniej czterdzieści pięć minut. (…)

Zaraz za wypływem znajdował się mostek i tama, ale na tyle niewielkie, ze nie mogły już zrobic na nas żadnego wrażenia. Przenosimy, lecz za chwilę drogę zagradza nam zwalone drzewo, a potem następne. Przenoski były mało przyjemne ze względu na pdmokłe, bagniste brzegi obficie porośnięte pokrzywami. Później drzew było jakby mniej, ale za to wody po kostki. Struga zwężyła się znacznie. Musieliśmy wysiąść z kajaków i juz nawet nie wsiadaliśmy z powrotem gdy na moment robiło się głębiej. Zresztą po co, skoro i tak za kolejnym zakrętem czekało na pewno zwalone drzewo.

Taki charakter rzeki wskazywał, że zbliżamy się do jej początków, czyli do Jeziora Niesłysz. Jeszcze tylko jeden wysiłek… Wypatrywaliśmy wsi o nazwie Ołobok, ale na próżno. Ile kilometrów już burłaczymy? Jak długo jeszcze? Wreszcie przed nami tama, ale przed nią zagradza nam droge cos w rodzaju drewnianego przeplywu. Po obu jego stronach zalegają kamienie. Ponieważ przenosek mieliśmy już dość, postanowiliśmy przekopać kanał. Przerzucamy kamienie z jednej strony na drugą, poszerzamy koryto strumienia i wkrótce płynęliśmy dlaej w kierunku tamy. Pogoda była śliczna, woda czysta, więc przed przenoską postanowiliśmy zażyc kąpieli. Przy okazji zasięgamy języka u napotkanych tubylców. Ponoć stąd aż do Jeziora Niesłysz wiedzie piękny, szeroki kanał.  I rzeczywiście, po przeniesieniu kajaków wypływamy ze stawu na prawdziwą wodną autostradę. Wiosłujemy sobie jak paniska, gdy po kilkunastu minutach nagle  drogę zagradza nam potężna, niedostępna tama.  Z prawej strony dopływa jednakj jakiś ciek i sądzimy, że właśnie tędy powinniśmy płynąć dalej.

splyw 08

Wpływamy tam i natycmiast zaczynają się jedna po drugiej przenoski na progach wodnych, a potem niesienie kajaków nad kamieniami. W końcu drogę zastepuje nam nasyp, pod którym istnieje przepływ, przez długą na około dziesięć metrów, betonową rurę. Idzie więc Grzegorz na druga stronę nasypu, do wylotu rury odbierac kajaki, a ja przepycham je. Tu nalezy dodać, że w tym miejscu cały ów ciek z progami, kamieniami i rurą miał charakter górski.

splyw 01

Szczecin, 23.05.2010; 12:10 LT

Komentarze