KAJAKIEM PRZEZ OŁOBOK (1)

KAJAKIEM PRZEZ OŁOBOK (1)

Po zamieszczeniu wpisu o wizycie w bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego przeczytałem komentarz Przema, który wspomina o swoim pierwszym spotkaniu z MRU w połowie lat osiemdziesiątych. Zainspirowało mnie to do pogrzebania w starych dziennikach, żeby przypomnieć sobie przeprawę przez rzeczkę Ołobok podczas spływu kajakowego, na jakie w owym czasie wybieralismy się z przyjaciółmi w każde wakacje. Ciekawe to były czasy. Aż trudno sobie wyobrazić, że nie było jeszcze telefonów komórkowych, więc umówiwszy się raz z kimś w jakimś miejscu, musieliśmy robić wszystko by dotrzeć tam na czas, bo po pierwsze w puszczy nie było budek telefonicznych, a po drugie, nawet gdyby były, to nasi koledzy osiągalni pod telefonem nie byli. Rok 1987 to był poza tym schyłek komuny w Polsce i rynek wszelkich usług był raczej slabo rozwinięty. Wypożyczenie kajaków to było jedno wyzwanie, a ich transport z miejsca na miejsce to niemal mission impossible. Był to tez rok, kiedy tekturowe bądź ręcznie wypisywane bilety kolejowe odeszły do lamusa. Pierwszy kupiony porzez nas bilet wydrukowany z komputera wkleiliśmy do dziennika. No i wreszcie same bunkry. Wtedy (pryznajmniej nad Ołobokiem) niemal całkowicie zarośnięte w powtórnie zdziczałym terenie. Na koniec dodam, że mapa i przewodnik, którymi dysponowaliśmy były chyba pisane bardziej po to, aby zdezorientować uzytkowników niż im pomóc.

Postanowiłem wrzucić fragmenty na blog. Od momentu gdy z ujścia Obrzycy wpłynęliśmy na Odrę po biwak nad Jeziorem Niesłysz.

Cofamy się więc o dwadzieścia trzy lata. Będzie to cos w rodzaju „Pamiętnika Tatusia Muminka z czasów młodości”. Bo jak mówił Tatuś Muminka w powieści Tove Jansson, „nie ma przyjemniejszej rzeczy, jak czytać na głos to co się samemu napisało” J

*   *   *

splyw 02

splyw 03

13 lipca (dzień 5)

Dzień był taki że różne rzeczy chciało nam się robić ale najmniej nosić kajaki. Przeniesienie każdego celebrujemy całymi minutami. Dziewczyny znalazły sobie świetne zajęcie oddając się bez reszty robieniu manicure. Podziałało to nan nas niezwykle mobilizująco i zajęlismy pozycje horyzontalne pod drzewem po drugiej stronie nasypu. Rozmawiało się niezwykle przyjemnie i tylko od czasu od czasu ktoś zdenerwowanym głosem rzucał hasło: „no wyciągnijmy wreszcie ten kajak”. Przypływ energii u wszystkich jednocześnie pojawił się jednak dopiero po kwadransie.

(…)

Znaleźlismy się na wielkiej rzece. Silny prąd, fale, ostrogi. Mija nas barka. (…)

(…) odnajdujemy ujscie interesującej nas rzeki. Woda prawie stojąca. Liczne zwalone drzewa, wysokie brzegi nie sprawiają najlepszego wrażenia. Wobec tego postanawiamy wrócić na Odrę, gdzie przed ujściem Ołoboku widzieliśmy dogodne miejsce na biwak. (…)

Miejsce lądowania nie zachwyciło nas zbytnio. Grząski muł przy brzegu i oczywiście komary! Nogi mamy już całe w bąblach. Płyn „Moskito” pomaga na bardzo krótko. Beata, która jest sczególnie uczulona na te owady próbuje różnych srodków. Kilka warstw ubrania i maseczka z gazy na twarz. Nie wygląda jednak na szczęśliwą.

Zaczerpnieta do garnka woda z Odry ma kolor brunatny. Chyba nie da się w tym płynie ugotować ziemniaków, by były zdatne do jedzenia. Grzegorz i Belmondo ruszają z ekspedycją po wodę, a osiedla raczej dość daleko (4 kilometry).

Tymczasem Ela zmożona chorobą dogorywa w namiocie. Z resztek wody jaka nam została próbuję przyrządzić herbatę. Kiedy woda w menażce już się gotuje, niefortunnie dokładam drewno do ognia i zawrtość menażki ląduje w ognisku, prawie je przy okazji gasząc. (…)

Kiedy dziewczyny są juz zaawansowane w robieniu kolacji, czytam na głos przewodnik. Wiemy, że czeka nas jutro okolo 10 przenosek, a poniewaz jesteśmy umówieni z Wojtkiem na wieczór nad Jeziorem Niesłysz, musimy rano wstać by zdążyć. Z tym mocnym postanowieniem zaraz po posiłku kładziemy się spać. Kiedy już jesteśmy w śpiworach, dobiega nas dramatyczne wołanie Belmonda, że nad jego namiotem znajduje się uschnięta gałąź. Belmondo proponuje, by namiot przenieść nieco dalej. Długo tłumaczymy mu, że małe jest prawdopodobieństwo iż gałąź złamie się tej nocy. Niezbyt przekonany kieruje się do namiotu niczym na szafot. Dobranoc.

 

14 lipca (dzień 6)

Tradycyjnie silne postanowienie o wczesnym wstawaniu usuwa się nad ranem w najdalsze zakamarki pamięci. Samo zwijanie obozu jest jednak na tyle sprawne, że juz o 11:20 jesteśmy na szlaku.

splyw 04

Ołobok ze swymi niedostepnymi brzegami i zwalonymi drzewami nie sprawia najlepszego wrażenia. Jakże inny od Odry, która mimo brudnej wody kusiła całkiem ciekawymi miejscami na biwak. Zwalone drzewa zostawiamy w końcu w tyle, a przed nami miejscowość Bródki, jaz i most. Pierwsza przenoska. Wyjście na brzeg jest niezłe, zejście zupełnie przyjemne. Z entuzjazmem zabieramy się za przenoszenie sprzętu. Dziewczyny solidarnie noszą z nami. Patrzymy na zegarek. 20 minut. Nie jest źle. Plyniemy dalej. Krótko, bowiem już wyrasta przed nami próg wodny. Wyjście mniej ciekawe, ale co tam, niesiemy. I tym razem nie przekraczamy dwudziestu minut. Kilometr dalej nastepny próg wodny. Wyjście na brzeg i wodowanie jeszcze mniej ciekawe. Na lądzie pokrzywy, ale niesiemy twardo. Belmondo jest pełen entuzjazmu:

– Przenosimy w krótkim czasie. Powinniśmy więc zdążyc na Jezioro Niesłysz bez problemu.

– Tak, o ile nie stracimy na innych przeszkodach – odpowiedziałem. Niestety były to słowa prorocze.

Niepokoił mnie fakt, że przewodnik wspominał o stawach za zaporami, a tymczasem nie było żadnego. Możliwości są dwie: albo stawy istniejątylko w przewodniku, albo w przewodniku nie ma tych zapór, które mijaliśmy do tej pory. Okazało się to drugie. Ponieważ nad Ołobokiem wsi jest niewiele, a mapa fatalna, wkrótce zaczęliśmy tracić orientację jak daleko już jesteśmy. Aż wreszcie dopływamy do zapory-bunkra. Brzegi są tak zarośnięte, że o wyjsciu nie ma mowy. Jest skrawek wolnego miejsca, na tyle, żeby zacumował jeden kajak, a reszta burta do burty i tak wychodzimy. Woda głęboka – wchodzi całe wiosło.

Grzegorz z Belmondem próbują oczyścić keję. Obok pokrzyw i licznych zarośli leżą tam także dwa drzewa. Pierwsze udaje im się nieco przesunąć, ale drugiego nie są w stanie ruszyć w ogóle. Ten odcinek betonowej kei, który jest dostępny, nie pozwala na wyciągnięcie kajaka. Jest za krótki. Sam garb zapory zbyt wysoki i stromy. Lewy brzeg zaś to pionowa, wysoka ściana.

Pierwsze próby nie prowadzą do niczego. Siadamy w końcu na tamie i jemy blok – ostatnią słodycz jaka pozozstała z zakupów w Cigacicach. Gdyby nie to, że musieliśmy koniecznie pokonać tę przeszkodę, byłoby całkiem przyjemnie. Słońce, cisza, daleko do ludzkich osiedli…. Teraz jednak myslimy tylko o jednym. I zdaje się, ze chyba już jest sposób! Po zachodniej stronie (tej gdzie stoi bunkier), nieco przed betonową ścianą widać w zaroślach maleńki prześwit. Gdyby się uprzeć, udałoby się tamtędy wyciągnąć kajak na brzeg. Próbujemy tego sposobu. Grzegorz przeprawia się ze swoim kajakiem na drugą stronę, potem chwyta dziób, pcha się w gąszcz, a my dochodząc z boku łapiemy za burty. I wtedy… Grzegorz z wrzaskiem puscił kajak i przeskakując go poędził przed siebie. Nie zastanawiając się zbytnio uczyniliśmy to samo. Wszystko to trwało ułamki sekundy. Ktoś zdążył krzyknąć „osy!”.  Wyglądało na to, że tam w chaszczach miały swoje gniazdo, a Grzegorz idąc tyłem strącił je lub rozdeptał co spowodowało oczywiście atak owadów. Njbardziej, rzecz jasna, ucierpiał Grzesiek (kilka użądleń), ale na jedno żądło załapali się i niektórzy z pozostałej piątki. Wycofaliśmy sie na tamę. Teraz mieliśmy trzy kajaki uwięzione przez zaporę, a jeden przez osy.

splyw 05

Szczecin, 23.05.2010; 10:30 LT

Komentarze