Przyjechałem na Dziewoklicz o dziesiątej, na otwarcie wypożyczalni kajaków.
– Dziś nieczynne. Zalane. – odpowiedział na moje zapytanie o kajak pan w gumowcach.
Rzeczywiście, woda sięgała pod drzwi magazynu.
Co prawda było jej nieco ponad kostki i kaloszach bez problemu możnaby kajak wydostać, ale stanowczość informacji nie pozostawiała cienia wątpliwości, że nawet jeśli się da to i tak nie można.
– A nie wiecie panowie – (bo tymczasem na schodkach do baraku biurowego pojawiło się ich dwóch) – czy jest czynna jakaś inna wypożyczalnia?
– Ja tam nie wiem. Jak pan chce to na Miedwie niech pan jedzie, o!
Podziękowałem. Miedwie! Pod Stargard miałbym jechać! Z taką informacją ciężko będzie zrealizować projekt Floating Gardens 2050. Postanowiłem w ciemno spróbować znaleźć coś w okolicach Regalicy gdzie ulokowało się kilka marin. Pierwszy strzał chybiony. Drugi celny. Jachtklub „Pogoń” oferował kajaki.
– Chce się panu pływać w taką pogodę? – zapytał bosman przystani, ale tak retorycznie, przygotowując w międzyczasie kajak do wodowania. Rzeczywiście, tempeatura oscylowała w okolicach piętnastu stopni, wiał silny wiatr, a jaskółki uwijające się nad mariną latały tak nisko, że brzuchami niemal szorowały po trawie.
Wypłynąłem jednak. Szkoda tylko, że z wyżej opisanych powodów, z godzinnym opóźnieniem, dopiero o jedenastej. No i plan musiałem zweryfikować. Zamiast wpływać do Szczecina od południa, wybrałem opcję wycieczki w kierunku miasta przez port, który mnie od niego oddzielał.
Opusciłem marinę i już po chwili znalazłem się na Regalicy, będącej wschodnia granicą szczecińskiego portu.
Po następnych kilkunastu minutach dotrłem do ujścia Przekopu Parnickiego, zwanego też po prostu Parnicą. Boje znaczyły tor wodny dla pełnomorskich statków.
Kawałek dalej pred dziobem przemknął mi jeden z takich kolosów (w porównaniu z moją łupinką). To było skrzyżowanie z Przekopem Mieleńskim, nad którym w czasach komuny mieściła się przystań położonej na wyspie Plaży Mieleńskiej, mojej ulubionej. Po zmianie ustroju teren sprzedano (t.zn. sprywatyzowano) i plaża na trwałe zniknęła z krajobrazu miasta.
Przyglądałem się sunącemu w dół rzeki statkowi. Tyle razy sam pokonywałem tę trasę, gdy jeszcze pracowałem w PŻM.
Przekop Mieleński odchodził w moją prawą stronę. Po lewej zaś miałem t.zw. Basen Górniczy, czyli główny ośrodek przeładunku węgla, z charakterysytycznym taśmociągiem na specjalnym pirsie, po obu stronach którego mogły cumowac masowce. W czasach komuny ów pirs oraz okoliczne nabrzeża zawsze pełne były statków. Wiadomo, eksport węgla był fundamentem budżetu państwa. Dziś jest tutaj znacznie spokojniej.
Ów taśmociąg był zbudowany w USA, o ile dobrze pamiętam w latach trzydziestych XX wieku. W latach pięćdziesiątych sprowadzono go do Szczecina na potrzeby tworzonego własnie terminalu przeładunkowego. Na owe czasy to był prawdziwy hit. Wagony ze Śląska po kolei wjeżdżały na specjalną obrotnicę (widoczną na lewo od taśmociągu), w której obracano je do góry kołami, błyskawicznie wysypując zawartość do położonego niżej zsypu, skąd węgiel trafiał na taśmę. Pusty wagon, odwrócony do właściwej pozycji, bez udziału lokomotywy zjeżdżał w dół, a potem lekko pod górę (widoczny w prawo od taśmociągu podjazd), by po przestawieniu zwrotnicy zjechac już na bocznicę. Wszystko to zapewniało wydajność załadunku w wysokości siedmiuset ton na godzinę. Dzisiaj taki wynik budzi co najwyżej uśmiech. Tysiąc ton na godzinę osiągają we własnym zakresie samowyładowcze statki mojej obecnej firmy, a jeden z terminali brazylijskich pobił rekord sypiąc dwadzieścia tysięcy ton rudy na godzinę. Inna sprawa, że juz podczas jednego z pierwszych załadunków złamano tam statek, którego konstrukcja nie wytrzymała takich naprężeń i przełamany zatonął przy nabrzeżu.
Tuż obok portu, na zarośnietych gęsto wyspach swój raj mają ptaki. Co chwilę podrywały się jakieś do lotu, ale ja majac ręce zajęte wiosłem, nie mogłem zajmować się fotografowaniem. Pomimo to jednak, kilka udało mi się uchwycić.
Kaczki w ogóle nic sobie nie robiły z mojej obecnosci.
Drogę uprzyjemniały mi też liczne nenufary.
Miajałm kolejne nabrzeża, stocznię Parnica, az w końcu pojawiły się mosty tras wjazdowych do centrum miasta. Zaczęło tez padać, co przy panującej temperaturze i wietrze przyjemne nie było.
Kiedy schroniłem się pod jednym z wiaduktów, deszcz ustał. Mieli rację synoptycy, przewidując na moje szczęście opady przelotne.
Niedługo potem skręciłem w boczny kanał, który prowadził mnie wprost do Odry i do miasta. Widać już było wieżę katedry oraz budynku rektoratu PAM. Jeszcze tylko ten most…
… i miasto otworzyło się przede mną. Wypływałem na Odrę przy budynku Poczty Głównej.
Przede mną teraz Most Długi
Za jego nitowaną konstrukcją zaczynał się odcinek, który najbardziej mnie interesował. Planowałem bowiem wcześniej opłynąć Wyspę Grodzką i popatrzeć na Wały Chrobrego oraz Zamek Książąt Pomorskich z odrzańskiej perspektywy. Czas mnie jednak gonił. Brakowało mie tej godziny, o którą opóźnił się mój start. Może więc innym razem.
Przepłynąłem pod Mostem Długim by spojrzeć na drugą stronę, po czym zawróciłem i ruszyłem w droge powrotną.
Przy Przekopie Mieleńskim natknąłem się na jacht, który podobnie jak ja zdążał do mariny. Przy tym wietrze przemknął szybko obok mnie i tyle go widziałem.
Najgorszy był ostatni odcinek Regalicą. Pod prąd i pod wiatr.
Posuwalem się jednak mozolnie naprzód i wkrótce wpłynąłem do niewielkiego kanału, w którym witała „moja” marina.