JUNO

Nominacja do Oskara za scenariusz. To był wabik, który przyciagnął mnie do kina na ten film. Czy rzeczywiście scenariusz wart był najwyższych laurów? Miałem watpliwości aczkolwiek miał jedną zaletę: wymykał się szatmpowym, hollywoodzkim schematom. Może nie błyszczał fajerwerkami, ale dlatego, ze cały film był bardzo kameralny. To jeden z tych obrazów, które urzekają klimatem opowieści, przekazywanymi prawdami, a nie przytłaczają widza rozmachem produkcji. Powiedziałbym, ze to bardziej europejskie kino, bliższe „Koli”, „Pociągom pod specjalnym nadzorem”, „Ediemu” czy „Sztuczkom” niż tej ogromnej rzece amerykańskich hitów zapowiadanych w blaskach reflektorów.

Był to film o ciąży. Niechcianej, pojawiającej się niemalże przypadkowo, chociaż bohaterowie zrobili chyba wszystko (odnosiłem wrażenie że po trosze nie bardzo sobie zdając z tego sprawę) by się przed nią nie ustrzec. Dziewczyna najpierw chce ją usunąć, lecz potem, chyba bardziej pod wpływem irracjonalnego impulsu niż świadomej decyzji, zmienia plan i postanawia urodzić, by oddać dziecko wybranym z ogłoszenia rodzicom do adopcji. Szesnastoletnia, główna bohaterka, w ogóle nie sprawia wrażenia zbyt rozgarniętej. Przyznam się, że trochę irytowała mnie scena pierwszej wizyty w domu owych przyszłych rodziców. Traktowała tam poważne przeciez sprawy z taką nonszalancją i pogardą dla uczuć oraz norm moralnych, ze uważam ten watek za najsłabszą część filmu. Rozumiem bunt nastolatki, lecz był w tej scenie moim zaniem zbyt przerysowany. Może taka była konwencja tego filmu, bo to przecież komedia. Tutaj też jednak bym się spierał. Komedia bowiem kojarzy mi się z opowieścią taką, ze boki zrywać, że wspomne tu chociażby „Cztery wesela i pogrzeb” czy „Dziennik Bridget Jones”. Kiedy przypomnę sobie koszmar oglądania komedii „Nigdy nie bedę Twoja”, podczas której publicznośc w kinie zaśmiała się tylko raz, z dużą ostrożnością podchodzę do tego gatunku. I „Juno” moim zdaniem też komedią nie jest. Jest filmem opowiedzianym z poczuciem humoru, ale traktującym sprawy poważnie. I jest to bardzo ciepła, mądra opowieść.

Najwiekszym zaskoczeniem była dla mnie reakcja filmowych rodziców dziewczyny. Dowiadują się o ciąży i bardziej niż jej faktem zdają się być zaskoczeni tym, że nastolatka jest już, jak to ujmują „aktywna seksualnie”. Zdawało im się, ze wciąż hodują w domu dziecko, a to już kobieta z doświadczeniami. Lecz po chwili zaskoczenia zaczyna się normalna rozmowa. Pojawił się jakis życiowy zakręt więc zamiast lamentów albo wymówek dyskutuje się na temat najlepszego sposobu wyjścia na prostą. Myślę, że wszystkich rodziców powinno prowadzać się do kina, by obejrzeli sobie tę oraz kilka podobych scen. Nie chciałbym, żeby moja córka musiała rozwiazywać podobne dylematy, lecz gdyby do tego doszło, chciałbym znaleźć w sobie spokój i ciepło jakie były udziałem tamtego ojca, który pomimo swojego negatywnego zdania na temat owego „zajścia”, wspierał dziewczynę pełen bezinteresownej ale mądrej miłości.

Zagadkami pozostają przybrani rodzice poczętego dziecka. Chłodna i jakby trochę wyrachowana Vanessa, która zaplanowała już swoje życie na kilkadziesiąt lat naprzód i plan realizuje nie bacząc na innych oraz żyjący w innym świecie jej mąż Mark. On nawiązuje łatwo kontakt z ową młodą dziewczyną, bo łączy ich zamiłowanie do muzyki, gry na gitarze, która w domu stworzonym przez Vanessę miała jedynie malutkie getto wydzielonej z reszty mieszkania kanciapy. Jak sprawdzą się jako przyszli rodzice? Nie ma tu na myśli jedynie ram czasowych filmu, lecz także dalszego ciągu, który każdy z widzów może dopowiedzieć na swój własny użytek już po wyjściu z kina.

Poród nie jest takim czysto fizjologicznym wydarzeniem, do jakiego przez cały okres ciąży próbowała go spłycić zbuntowana nastolatka. Widać to na jej zapłakanej twarzy, kiedy zmęczona odpoczywa w szpitalnym łóżku.

Miłość też okazuje się czymś innym. Właśnie podczas rozmowy z ojcem dziewczyna to sobie uświadamia.

Nie chcę rozpisywać się zbyt wiele na temat treści, by czytelnikowi, ewentualnemu przyszłemu widzowi, nie zdradzać meandrów scenariusza. Moge natomiast stwierdzić, że ten seans był prawdziwą przyjemnościa. I bynajmniej nie ze względu na humor lecz na sposób w jaki opowiadał o rozmaitych życiowych prawdach, które każdego dnia na swój sposób odkrywa każdy z nas. Kiedy wychodziłem z kina byłem pod wrażeniem klimatu tej historii, jej prostoty i ciepła. Właśnie ciepła, pomimo rozmaitych problemów.

Przytuliłem mocniej mojego Anioła i wyszliśmy w ciszy w ciemność chłodnego wieczoru. Ani chłód, ani ciemność nie miały znaczenia.

Gdynia, 11.04.2008; 00:50 LT

    

Komentarze