JESZCZE O FLORYDZIE

            

Przy pięknej, słonecznej i niemal bezwietrznej pogodzie przepłynęłiśmy z Wilmington, Delaware do Nowego Jorku. Na dodatek była to niedziela, ale akurat nie miało to większego znaczenia. Dzień roboczy jak każdy inny. Zmierzchało już gdy wpłynęliśmy na osłonięte wody. Zrobiłem kilka zdjęć jak zwykle urzeczony kiczowatą ponoć grą barw gasnącego dnia.

Statuę Wolności mogliśmy podziwiać tylko w świetle reflektorów. Było już całkiem ciemno kiedy zacumowaliśmy w Brooklynie.

Jutro sądny dzień, godzina pawdy J Coroczna inspekacja towarzystwa klasyfikacyjnego a także wizyta Coast Guardu. To był w zasadzie mój główny powód mojego tu przyjazdu przed dwoma tygodniami. Już niemal o nim zapomniałem, a na pojutrze mam zabukowany samolot powrotny. Mam nadzieję, że słusznie. To znaczy, samolot słusznie, a nie to, że prawie zapomniałem.

Robiłem dziś porządek w aparacie i znalazłem jeszcze kilka zdjęć z końcówki moich wojaży po Florydzie. A niech tam, niech ujrzą światło dzienne, zamiast zniknąć na wieki w elektronicznym katalogu.

Dinozaury buszowały przy autostradzie, najpierw zapraszając do dwojego świata, a potem besztając kierowców, że właśnie minęli zjazd, który mógł ich tam doprowadzić.

Za dinozaurami napotkałem ciekawy konwój. Zauważyłem, że Amerykanie, nawykli do wygodnego stylu życia, podróżują samochodami-domami, za którymi holują normalne samochody. Ten poszedła dalej, bo doczepił jeszcze motocykl. Od razu przypomniała mi się charakterystyczna piramida Muzykantów z Bremy i pomyślałem, że za motocyklem mógłby być przyczepiony rower, a do roweru deskorolka albo hulajnoga.

Jazda po autostradach przynosiła jednak i sytuacje stressujące. Do głowy by mi nie przyszło (chociaż nie wiem dlaczego), że w USA mogą być płatne autostrady. Mknąc z Tampy w stronę Orlando w ogóle nie zwróciłem uwagi na napis TOLL nad oznakowaniem szosy. Pierwsza bramka. Zaskoczenie. Jeden dolar. Zapłaciłem. Następna bramka 75 centów. Zapłaciłem. Kolejna 1,25$ – grzebałem w kieszeniach i wygrzebałem. Robiło sie jednak krucho. Co tu duzo mówić, nie byłem specjalnie zasobny w gotówkę. Te drobne co miałem, poszły na parkingi w Miami, a także na rozmaite kawy z donutem. Jakoś nie przyszło mi do głowy aby dobrać forsę z bankomatu, bo i po co jeśli zgodnie z telewizyjną reklamą „za wszystko można zapłacić kartą”. I znów się okazało, że telewizja kłamie. Nadeszła bowiem w końcu ta bramka, przy której grzebanie po najgłębszych zakamarkach ubrania nie pozwoliło mi uzbierać kolejnego dolara na opłatę. Znalazłem między rozmaitymi karteluszkami przeraźliwie pomięte 5 euro oraz w doskonałym stanie 50 złotych trzymane na okoliczność opłaty za powrót z Berlina. Ponieważ żadna z tych walut akceptowana nie była rozłożyłem ręce oświadczając „I have no money” i zaproponowałem kartę kredytową. Pan się bardzo oburzył i powiedział, że kart nie przyjmują, po czym zaczął wypisywać jakiś kwitek. Zapytałem go o co w nim chodzi, ale pan burknął coś pod nosem. Powtórzyłem pytanie kiedy pan kończył pisać, ale pan tylko machnął ręką jakby się opędzał od muchy i warknął, zebym jechał w cholerę i nie zawracał mu głowy. No może nie dokładnie tak powiedział, ale w podobnym tonie. Najwyraźniej zirytowała go konieczność wypisywania kwitka i to, że zdążyła się za mną ustawić spora kolejka aut.

Wyczytałem, że mam zjechać na trase niepłatną, co też uczyniłem, bo akurat kończyła mi sie benzyna i postanowiłem za jednym zamachem pobrać pieniądze z bankomatu oraz zatankować. Stacja benzynowa wyglądała przyzwoicie, ale niestety na bankomacie była przyczepiona karteczka, że jest zepsuty. Pozostało więc jedynie tankowanie. Czytnik w dystrybutorze wypluwał moją kartę, więc uprzejmy pan kazał zatankować i powiedział, ze zapłacę w środku. Tak też zrobiłem, lecz i ten terminal wewnątrz również zadławił się moją kartą. Z uśmiechem na ustach podałem panu drugą i wtedy terminal nie przyjął również tamtej. Zapanowało kłoptliwe milczenie. Wiedziałem, że pieniądze na koncie są i jest to problem z łącznością, tym niemniej poczułem się jak naciągacz. Pan poprosił o moje prawo jazdy i poszedł na zaplecze. Oczywiście za mną zdążyła juz ustawić się kolejka, bo pan byłe jedyny pracownikiem na tej stacji. Oczyma wyobraźni widziałem już zajeżdżającą na sygnale policję, która skuwa mnie w kajdanki i wiezie na komisariat. Pan jednak, wciąż z telefonem przy uchu, niósł takie smieszne urządzenie do dobijania wypukłości karty przez kalkę – bardzo popularne jeszcze przed kilku laty a nawet i dziś tam, gdzie nie ma bezpośredniej łączności z bankiem. Odbił moją kartę i wszystko było OK. A przez ten czas kiedy, go nie było ja zdążyłem przestudiować mapę i zorientowałem się, że mogę dalej jechać dwujezdniową trasą prawie tak samo dobrą jak autostrada za darmo, dzięki czemu nie musiałem szukać sprawnego bankomatu. Ważne, bo był juz wieczór, więc chciałem jak najszybciej dotrzeć do hotelu. I pojechałem dalej z kilkudziesięcioma centami w kieszeni, odnajdując bez dalszych przygód miejsce swojego noclegu.

Nowy Jork, 18.12.2005; 22:05 LT

Komentarze