JESZCZE CZTERY DNI

 

Założyłem się o koźlaka, że wrócę do domu 23 lipca. Mój kolega twierdził, że dopiero trzy dni później. Zarzucałem mu, ze jest człowiekiem małej wiary.

Tymczasem kolejny weekend w stoczni na wyspie Liuheng. Który to już? Nawet nie liczę. Dużo było pośpiechu podczas weekendu ubiegłego, lecz w połowie tygodnia uszło ze stoczniowców powietrze.  Następny termin powrotu to 1 sierpnia. Dyrektor naczelny mojej firmy po dzisiejszych rozmowach z dyrekcją stoczni jest pełen optymizmu. Moja wiara jednak zdążyła już podupaść Nie chce mi sie wirerzyć, że w dwa – trzy dni doprowadzą do porządku wszystko to, co jeszcze jest rozbebeszone.

– Założysz się? – zareagował na moje watpliwości dyrektor.

Kurczę, co oni wszyscy z tym zakładaniem! Ale w przyplywie desperacji zakład przyjąłem. Pomyslałem sobie, że szybszy (he, he – szybszy!) powrót do Polski wart jest postawionych na zakład pieniędzy. A jeśli statek w morze nie wyjdzie, na co się zanosi, pozostanie przynajmniej wygrana na osłodę.

Kurczy mi sie coraz bardziej okienko na pobyt w Polsce. Kolejny mój statek pojawi się w Chinach w połowie sierpnia i przyjedzie mi nadzorowac tam kolejny remont. Na szczęscie krótszy, ale niewiele pozostanie z lata. Tak jak niewiele pozostało z wiosny i zimy.

Siedzę w biurze w sobotni wieczór, załatwiam służbową pocztę, słucham polskiego radia i… rozgrzewam się gorącą kawa. Wystarczyło kilkanaście minut marszu ze statku do biura, by mój t-shirt pod kombinezonem przemókł zupełnie od potu. W biurze bardzo dobrze działa klimatyzacja więc mokry ciuch natychmiast zaczął działać jak zimny kompres. To samo jest kiedy wyjdzie się ze zbiornika i wejdzie do klimatyzowanych pomieszczeń w nadbudówce statku. Kaszlę i rzężę juz od kilku dni i sam juz nie wiem czy to wina wystawiania się na gwałtowne skoki temperatury czy też inna zaraza atakująca coraz to nowych załogantów, bo coraz nas więcej w charczącym i zachrypniętym klubie.

I tak spokojnie kończy sie ten tydzień. Na jego poczatku otrzymałem wiadomość o niespodziewanym zabraniu taty do szpitala. Wyglądało to dośc dramatycznie – ból w klatce piersiowej, bardzo wysokie ciśnienie, ale zarazem uspokajająco, że wszystko jest pod kontrolą – ciśnienie krwi i praca serca pod kontrolą lekarzy stopniowo wracały do normy. Zabieg poszerzenia jednej z żył zakończył sie pomyślnie i przed weekendem tato wrócił do domu. Myślałem, że ten weekend uda mi się już spędzić razem z nim.

No cóż, jeszcze cztery dni. Tyle samo co przed czterema dniami i przed tygodniem. Ciągle są cztery dni do końca, a mimo upływu czasu ciągle go nie widać. Fatamorgana jakaś. Ale przecież nie możemy tak w nieskończoność. Kiedyś ten koniec wreszcie się ziści! Uzbrajam się w kolejną dozę cierpliwości.

Wyspa Liuheng, 28.07.2007; 23:35 LT

Komentarze