JESIENNE SPOTKANIA

 

Październik może się różnie kojarzyć. Z grzybami, złotą jesienią, albo szarugami i pluchą. Z obrzydliwymi pająkami krzyżakami, których bez liku sieci między drzewami uprzykrza spacery po lesie, ze zmianą czasu, ktora sprawia, ze zmierzchac zaczyna się juz późnym popołudniem i z rozpoczęciem sezonu grzewczego. Więcej złego niz przyjemnego. Wiadomo, jesień.

Dla mnie jednak już na zawsze październik pozostanie miesiącem anielskim. Czwartego października minął rok od seansu „Volver” w gdyńskim Silver Screen, po którym to splot wydarzeń sprawił, że objawił się mój Anioł. Rok z Aniołem, rok niesamowity. Przepiękny. Mimo nienajlepszej kondycji zdrowotnej (wredne bakterie jeszcze całkiem się nie poddały) Anioł spotkal sie ze mną tego wieczoru. Świętowalismy kameralnie naszą rocznicę.

Nie mogliśmy celebrowania jej kontynuować w weekend, ponieważ był to jedyny okres, w którym mogłem udac się kilkaset kilometrów na południe, aby zobaczyć się z dziećmi. Za nimi też bardzo tęsknię. I chociaż wydaje mi się, że swietnie się rozumiemy, to nie mam złudzeń, że rozwód zwichrował ich dzieciństwo. Minęło już kilka lat i być może rany przyschły. Eks i ja podążamy swoimi ścieżkami, znacznie przyjemniejszymi od naszej dawnej, wspólnej drogi. One jednak muszą nadal zmagać się z traumą dzielenia życia na fragmenty spedzane z tym czy tamtym rodzicem. Dobrze przynajmniej, że tamta decyzja sprzed lat była zgodna co do konieczności zminimalizowania cierpienia tych, co nic nie zawinili.

Nie ma więc złosliwości i utrudniania sobie życia. „Młodzi” widuja się ze mną kiedy zechcą, a raczej kiedy mogą, bo jednak kilometrów między naszymi miejscami zamieszkania nazbierało się całkiem sporo. No i kiedy ja mogę, między podróżami. Myslę, że dobrze się z nimi rozumiem. Zawsze dobrze sie rozumieliśmy, a ojcowstwo było jednym z najpiękniejszych doswiadczeń mojego życia. Pewnie jedno wiązało sie z drugim.

Od sierpnia, kiedy ostatni raz się widzieliśmy nazbierało sie już troche spraw. Świadkiem naszych rozmów pozostały przede wszystkim góry. Skały, potoki, drzewa w jesiennej szacie.

Pogoda się przystosowała – bezdeszczowo, a i słońce przebijało się przez chmury od czasu do czasu. Spacer więc udał sie bardzo. Dość szybko omówiliśmy rozmaite problemy jakich na ogół nie brakuje na froncie dwóch pokoleń. Nie jestem wymagaącym i żądnym posłuszeństwa ojcem. Stać mnie na przyznanie im racji w spornych kwestiach, a do swoich staram się przekonywać je siła argumentów, a nie argumentami siły. Rzadko kiedy nie udaje się nam wypracowac kompromisu. Czy to kompromisy złe, czy dobre, okaże się za lat kilka lub kilkanaście, kiedy zaczną żyć w pełni swoim własnym życiem i dawać sobie w nim radę. Póki co, mam opinię tego, który dzieci psuje i rozpuszcza zamiast dyscyplinować.

Pewnie, że ja mam ułatwione zadanie, gdyż widuje ich „od święta” i nie zmagam się z codziennymi problemami. Ale równie dobrze ten sam fakt mółby być przeszkodą w szybkim porozumieniu się, bo to przecież te codzienne wyzwania – te większe i te malutkie, utrwalaja poczucie więzi.

Kiedy więc wyjątkowo zgodnie załatwiliśmy sprawy „dyscyplinarne”, przyszedł czas na sobodna pogawędkę o tym, co się ostatnio wydarzyło. Góry, potok i las prowokowały do robienia zdjęć, a te z kolei do coraz ciekawszych opowieści. Jeden ze snów mi opowiedzianych nawiązywał do mijanych widoków.

– Szliśmy przez las i nagle na samym srodku ścieżki zobaczyłam na cokole jakąś figurę. To była postać tego demona, którego kiedyś widzięlismy w „Egzorcyście”. Pamiętasz? Zdenrwowałam się, że to coś zagrodziło nam drogę i ze złości kopnęłam jedno z drzew. Tomek krzyknął „co Ty robisz?!” I wtedy spojrzałam w górę. Te drzewa w lesie okazały się obrzymimi krzyżami. Cały las potężnych krzyży. A demon odezwał się potężnym głosem: „zbeszcześciłaś ten przeklęty cmentarz, wiec sama też bądź przeklęta!”. Kiedy mówił, zerwał się silny wiatr. Niósł ziarenka piasku, które smagały twarz. Czułam to wszystko bardzo wyraźnie. Cały sen był bardzo plastyczny. Po tych słowach znalazłam się nad przepaścią. W dole była woda, ale bardzo płytka. Sterczały z niej ostre iglice skał. Jakaś siła pchała mnie ku nim. Skoczyłam. Nadziewając się na jedną z iglic obudziłam się.

Brrr, mroczny sen.

Po spacerze szlakiem, wróciliśmy na parking i pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Tu muszę jednak wspomnieć i raz jeszcze, wirtualnie podziękować pani w kasie Karkonoskiego Parku Narodowego. Trzeba było zapłacić za wstęp, a tymczasem mój portfel został z bagażem. Miałem karte kredytową, ale okazało się, że kasa nie dysponuje terminalem. Nie było rady. Trzeba było zawrócić. I wtedy pani  w kasie z usmiechem powiedziała:

– No trudno, skoro nie macie gotówki, a już tu przyjechaliście, to wejdźcie bez biletów. Szkoda byłoby Waszej podróży.

Od razu słońce zaswieciło jaśniej. Taki przejaw ludzkiej życzliwości. Dziewięć na dziesięć osób zapewne by nas nie wpuściło i trudno byłoby mieć do nich o to pretensję.

W Szklarskiej Porębie wylądaowaliśmy m.in na Skwerze Radiowej Trójki. Nie wypadało inaczej skoro „Trójka” to moja ulubiona stacja. I muszę przyznać, że mocno się rozczarowałem. Skwerek bowiem wyraźnie podupadł od czasu mojej ostatniej wizyt przed kilku laty. Nie ma tego „błysku” co dawniej, a co gorsza, odciski ust w Alei Trójkowych Gwiazd są już tak zaśniedziałe, że w niektórych przypadkach trudno rozszyfrowac nazwiska. Trochę wstyd. I dla radia i dla władz miasta.

Jeszcze cała niedziela przed nami, a wieczorem powrót do Gdyni.

Jelenia Góra, 07.10.2007; 03:00 LT

 

Komentarze