JEŚĆ, PIĆ I KOCHAĆ…

  

Po „Kotach” i przebudzeniu w Trójmieśie, w piątek pojechałem do Szczecina. Na trochę, bo w niedzielę odbywał się w Gdyni koncert zespołu „Pod Budą”. Jak już jakis czas temu wspominałem, obchodzą w tym roku 30-lecie działalności. Trzydzieści lat ich piosenki mi towarzyszą. Pamiętam, jak za pierwszym razem, w liceum, pomyliło mi się „Pod Budą” z „Budką Suflera”. Tu buda, tam budka… Ale potem, mimo całej sympatii dla Budki, wierny pozostałem Budzie. Pierwsza, winylowa płyta zjechana była straszliwie. Czeka od dawna na lepsze czasy, kiedy dorobie się ponownie gramofonu, więc tym milej było usłyszeć te dawne kawałki na koncercie. „Bardzo smutna piosenka retro” to samograj pamietany do dziś, ale „Ciotka Matylda” czy „Gdy mnie kochać przestaniesz” przypomniały się poruszając w sercu te najwrażliwsze struny. Wspaniale było je usłyszeć.

Największym jednak przeżyciem tamtego wieczoru były nie piosenki znane już wczesniej, lecz jeden utwór, który Maja Sikorowska, córka lidera grupy, zaśpiewała w brawurowym stylu. Musiał pochodzić z jedenej z nowszych płyt, której dziwnym trafem nie posiadłem. Z wrażenia zapomniałem tytułu. Traktował o Grecji. Wykonany był z takim kunsztem wokalnym, że dostawałem gęsiej skórki targany przyjemnymi mikrodreszczami. Artystka zebrała zresztą za to wykonanie ogromne brawa od publiczności. Żałuję, że nie zdobyła się na bis.

W ramach bisów pojawiła się za to jedna z moich ulubionych piosenek.

Kiedy poranną sączę kawę
rozgrzany po niedawnym śnie
przeglądam pierwsze strony gazet
i mówiąc szczerze boję się
Wokół ruiny i pożogi
płyną powodzie spada śnieg
i wszędzie twarze pełne trwogi
bo zbliża się kolejny wiek

Więc ci dziękuję losie choćby tylko za to
że nie musiałem się urodzić pod wulkanem
że średni u nas klimat i przeciętne lato
ale dzieciaki są przeważnie roześmiane
i chociaż czasem przyfruwają szare dni
a przez mój ogród nie chce płynąć żyła złota
to przecież zawsze mogłem robić rzeczy trzy
jeść pić kochać

Kiedy poranną sączę kawę
i topię w niej niedawny sen
przeglądam pierwsze strony gazet
to jedno wiem naprawdę wiem
Gdy dookoła puste słowa
i nowa bitwa wciąż u drzwi
to trzeba umieć uszanować
tę jedną chwilę która lśni

Więc ci dziękuję losie…

 

Tekst tej piosenki, był jednym z tych, które często towarzyszyły mi w t.zw. dalekich podróżach myślowych. Jeść, pić i kochać… Trzy słowa, a taki ogrom szczęścia. Często przychodzą mi do głowy podczas gorących debat jak chociażby przy okazji niedawnych wyborów. Myślałem też o nich kiedy z Aniołem jechaliśmy nazajutrz rano do pracy. Los akurat ostatnio nie skąpi mi żadnej z tych trzech rzeczy, więc… to chyba szczęscie jest?

W pracy zaznaczyłem tylko symbolicznie swoją obecność, bo przeciez jestem na urlopie. Wypiłem z Aniołem poranną kawę, po czym wsiadłem do samochodu i ruszyłem w ponowną drogę do Szczecina. W poniedziałek miało na drogach być źle. Zapowiadano załamanie pogody. W Gdyni popadywał co prawda przelotny deszcz ze śniegiem, ale nie były to jakieś ekstremalne warunki. Na dodatek w okolicach Koszalina zrobiło sie zupełnie sucho więc rokowania były całkiem dobre.

Nie wiem czy Nowogard jest na Pomorzu Zachodnim takim biegunem zimna jak Suwałki dla całej Polski, ale w tym roku już trzy razy załamanie pogody łapie niemal dokładnie w tym samym miejscu. Zaczyna się w okolicach Płotów, ciagnie sie przez Nowogard i zanika w okolicach Goleniowa. Tym razem niemal dokładnie przy wjeździe do Płotów droga zrobiła się nagle oblodzona. Pola wokół pokryte były śniegiem. Wszyscy ograniczyli prędkość.

Ograniczenie prędkości zmniejszyło przepustowość trasy, którą zakorkowała sygnalizacja swietlna w samym Nowogardzie. Przy wjeździe. do miasta zrobił się długi na jakieś dwa kilometry korek.

Nowogard był cały przysypany białym puchem. No, puch to może nie był, ale biało było wszędzie.

A po wyjeździe z tego miasta sytuacja zaczęła się po prawiać i tradycyjnie w okolicach Goleniowa śnieg zniknął zupełnie. Do Szczecina doatrłem z ponad godzinnym opóźnieniem. W Szczecinie w ogóle śniegu nikt tego dnia nie widział.

Najchetniej zamknąłbym się teraz w swoim mieszkaniu i przez te kilka dni nie wystawiał nosa za drzwi. Nazbierało się jednak spraw do załatwienia podczas mojej nieobecności. Mimo wszystko zwolniłem jednak troche obroty i to jest pozytywne.

Szczecin, 27.11.2007; 23:45 LT

Komentarze