JEDNA SEKUNDA I…

              

Zadzwoniłem w poniedziałek do mojej Eks, zeby zapytać dzieciaki jak minął im pierwszy dzień w szkole. Głupio jakoś gadać tylko z dziećmi więc na koniec porosiłem do telefonu Eks. Było dobrze dopóki nie weszła na temat wychowania. Zawsze to samo. Zaczyna wytykać moje błędy, sypać teoriami z podręczników psychologii, które właśnie studiuje. Unikam tych rozmów jak tylko mogę, ale to był widocznie „ten dzień”.

– Dajmy spokój, nie traćmy czasu na dyskusje, w których ani ja Ciebie ani ty mnie nie przekonasz…

– Jasne! Co tam dzieci! Masz ważniejsze sprawy!

Wracam więc do tematu, ale już znam zakończenie. Nie pierwszy raz to przerabiam. Znam doskonale jeszcze z czasów małżeństwa.

– Kończmy. Gadamy już ponad pół godziny bez żadnej konkluzji – próbuję przerwać ten lot ćmy prosto w płomień.

– Szkoda ci forsy na telefon? Kiedyś nie zwracałeś uwagi na taryfy dzwoniąc z zagranicy, a teraz liczysz minuty?

Nie było już odwrotu. Kilka minut później trzask odkładanej po drugiej stronie słuchawki oznajmił gwałtowne zakończenie rozmowy. Byłem wściekły na siebie, że zacząłem te rozmowę.

Co za paskudny tydzień! Koniec ferii i rozstanie z dziećmi, kłótnia z eks. Fatalna sytuacja u rodziców, bo mama mimo ustabilizowania choroby nowotworowej nagle niemal w oczach zaczęła tracić pamięć. Zdaje sobie z tego sprawę, bo po pytaniach kompletnie oderwanych od rzeczywistości nagle wybucha płaczem lamentując, że wariuje. Robi sie coraz bardziej opryskliwa i coraz trudniej o chwile prawdziwego ciepła w tym domu. Aż trudno uwierzyć patrząc na piekło codziennych kłótni, że przeżyli razem szczęśliwie prawie pięćdziesiąt lat.

Myślałem o tej ponurej, chłodnej szarzyźnie dookoła mnie do czasu kiedy włączyłem telewizor na wieczorna Panoramę. Katstrofa w Katowicach nadal wypełniała cały program. Sterczące z rumowiska stalowe kikuty zawalonej hali przywołały mnie do porządku. Czego ty chcesz człowieku? Tam! Tam jest dopiero dramat! Historia każdej z ofiar to temat na oddzielną opowieść. Ileż tam jest dramatów, ile ludzkiego nieszczęścia!

Kiedy w pogodne poranki pełen optymizmu patrzę na swoje życie, zawsze w kącie czai sie strach. Strach właśnie przed takim najmniej spodziewanym wypadkiem, który mógłby w jednej sekundzie całkowicie wywrócić do góry nogami życie moje i moich najbliższych. Uważam się za człowieka, któremu mimo drobnych potknięć szczęscie sprzyja. I dlatego boję się, że jakaś tajemna siła uśredniająca życiowe bilanse mieszkańców tej planety, każe mi pewnego dnia zapłacić za chwile szczęscia, beztroski, radosnej nierozwagi. Co wieczór przed snem proszę Boga by chronił moich bliskich i mnie przed takim nieszczęściem, ale któż to wie jakie On ma plany?

Śląska tragedia wstrząsnęła mną, lecz mimo ogromnego szacunku dla jej ofiar – tych które odeszły i wielokrotnie wiekszej liczby opłakujących, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, ze trwa medialny spektakl. Może więcej potrzeba byłoby wyciszenia w telewizji, jakiejś spokojnej muzyki, refleksji o przemijaniu niż nadmiaru specjalnych wiadomości, które od niedzielnego południa niewiele prawdziwych newsów już dostarczały. Może jednak się mylę? Może rodziny i przyjaciele ofiar potrzebowali tej ciągłej dawki informacji? Trudno jednoznacznie wyrokować, gdy nikt z krewnych ani przyjaciół nie zabłąkał się nieszczęsliwie w tamto miejsce. Niestety, moja ulubiona „Trójka” nadal najwyraźniej nie ma pieniędzy na zrealizowanie jakiegoś spokjniejszego kompletu jingli na podobne okoliczności. Za każdym razem kiedy słyszałem entuzjastyczne „To jest serwis Trójki!” między wiadomościami o wydobyciu kolejnych zwłok, a nagraniem szlochających ratowników oraz cudownie ocalałych, czułem narastajacy niesmak. Pewnie są służby, które i w takie dni mierzą „słuchalność” stacji radiowych, więc jingla całkowicie wyeliminowac nie można, ale czy tak trudno o odrobinę taktu i stonowanie go?

Pomijając szum medialny najbardziej niepojęty jest dla mnie upór z jaki dążylismy jako społeczeństwo do tej katasrofy? Dzis można wieszać psy (i słusznie) na nierzetelnej firmie, ktora nie odśnieżyła dachu, ale ile takich nieodsnieżonych dachów – potencjalnych miejsc katastrof znaleziono w niedziele i poniedziałek po chorzowskim wypadku? Kto wziął sobie do serca zawalone dachy sporzed kilku tygodni, albo z zeszłego roku, które na szczęscie nie przyniosły takiego smiertelnego żniwa? Co zrobili administratorzy? Co zrobiły odpowiedzialne urzędy? A co z włascicielami rozlicznych obiektów?

Zesztą, co tam dachy… A ci, co mają w nosie lód na chodnikach, na których masowo łamią potem nogi i ręce staruszkowie? A ci co po kilku toastach wyruszają w szaleńczą podróż z białą, pustooką damą wymachującą kosą dookoła jego samochodu?  „Kto sam jest bez winy, niech pierwszy rzuci w nich kamieniem” chciałoby się powiedzieć.

Być może mądrzy po szkodzie nie dopuścimy więcej do podobnych tragedii. Można by wtedy powiedzieć, że smierc tych ludzi nie poszła na marne. Tylko dlaczego zawsze śmiercią musimy płacić za postęp?

Gdynia, 02.02.2006; 22:30 LT

Komentarze