JEDEN LEVEL UP (2)

        

A polecenie zapłaty? Nie ma znaczenia, ze mam takie od dawna i nawet działało. W listopadzie przestało. Reklamacja owszem, ale najpierw trzeba uregulowac należności. Opłaciłem.

„W odpowiedzi na Pana zgłoszenie z dnia 8 stycznia 2006 r. dotyczące braku opłaconego rachunku za listopad wyjaśniamy, ze w wyniku przeprowadzonej weryfikacji dokumentów stwierdziliśmy, że na dzień dzisiejszy faktura została opłacona. Informujemy, ze w związku z Pana prośbą o wprowadzenie polecenia zapłaty prosimy o złożenie pisemnej dyspozycji (…) w najbliższym punkcie sprzedaży Telekomunikacji Polskiej.”

Jakie wprowadzenie? Jakiej dyspozycji? Przecież zrobiłem to juz dawno i działało! Zagotowało się we mnie, ale na TP nie zrobiło to wrażenia. Hola! Pogroziła palcem i kontynuowała:

„Tym samym brak podstaw do uznania reklamacji. Jednocześnie informujemy, że ta decyzja kończy droge postępowania reklamacyjnego. Dalszych roszczeń może Pan dochodzić w postepowaniu sądowym(…)”

Nie chce mi się łazić po sądach więc pobiegłem wysłać faks na najbliższą pocztę. W sobote w południe oczywiście. Poszedłbym rano, ale przy śniadaniu zadzwonił telefon. Sprawa jak z Hitchcocka. Trzech załogantów wracało ze statku stojącego w Ameryce do Europy. Z Amsterdamu dwóch miało lecieć do Polski, a jeden, serwisant, do tej nieszczęsnej Południowej Afryki, gdzie podczas dwunastogodzinnego postoju statku na bunkrowanie paliwa miał przeprowadzić pilną naprawę. Serwisant zostawił swoje rzeczy pod opieką kolegow i udal sie do toalety. Więcej go nie zobaczyli. Nie uznali też za stosowne rozpocząć poszukiwania. Kiedy podstawiono ich samolot, wsiedli i razem z rzeczami zaginionego przylecieli do Polski. Być może chcieli zaoszczędzić na telefonach, bo dopiero z Polski zadzwonili z pytaniem „co robić?”

Wujek Dobra Rada kazał im otworzyć torbę i sprawdzić co w niej jest.

– Wszystko. To znaczy wszystkie dokumenty, paszport…

– O Jezu!

Mało prawdopodobne by facetowi coś w amsterdamskiej toalecie się przytrafiło, ale podróż do Południowej Afryki bez paszportu i w dodatku gdy trzeba byc na czas bo ma się kilkanaście godzin na wykonanie swojej pracy wydawała sie lekkim szaleństwem.

– Nie to nie paszport. – okazało się że informatora zmyliła okładka innego dokumentu.

– A bilet jest?

– Nie ma.

No to była szansa, ze poleciał. Bez bagażu podręcznego, ale poleciał. Linie lotnicze nie udzielały jednak na telefon, nie wiadomo komu, informacji o tym, kto znajduje się na pokładzie. Trzeba było poczekać aż samolot wyląduje. Wkrótce nadeszła informacja od agenta. Nasz załogant przybył i jest gotowy do spełnienia swojej misji.

Kamień spadł nam z serca. Człowiek cały i zdrowy. I na dodatek na czas, nawet przespać się zdąży przed przybyciem statku. Statek przybył w niedizelę wieczorem. A dziś rano poinformował nas, że serwisant owszem przybył, ale części zamienne nie. Części dotarły z Chin do Południowej Afryki, ale tylko do Johannesburga. Nasz afrykański agent nie załatwił na czas odprawy celnej.

Wcześniej, w sobotę, inny statek, stojący w Brazylii miał problem z jednym z dwóch chwytaków. Pękły wężyki wysokociśnieniowe. Kupic takie w Brazylii można, ale w sobotę? Tymczasem brak jednego z dwóch chwytaków to o połowę mniejsze tempo wyładunku. Ale od czego nasza szczęśliwa gwiazda? W maju ubiegłego roku jeden z naszych statków na polecenie czarterującego właśnie w tym porcie zostawił jeden ze swoich chwytaków właśnie na wypadek nagłej potrzeby. Nagła potrzeba właśnie nastąpiła. Wystarczył jeden telefon.

– Believe or not – mówił agent czarterujacego – ale ten chwytak od dziesięciu miesięcy leży w tamtejszym urzędzie celnym. Jeszcze nie zakończyła się procedura przekazania.

– To nic się nie da zrobić? – spytałem naiwnie.

– Nic.

O cholera, ale sie rozpisałem! Zaraz dojdę do momentu, kiedy tekst jako za długi nie zostanie przyjety do edycji. Dodam więc tylko, że to tylko fragment wiekszego ciągu zdarzeń ostatnich trzech dób. Nie wiem czy to ma jakis związek, ale dziś po południu, kiedy aranżowałem sesję psychoterapeutyczną dla swojej chorej mamy, pani psycholog po kilku minutach ciepłej rozmowy powiedziała uprzejmie:

– radzę aby pan o siebie zadbał….

A godzinę temu zadzwoniła moja komórka. Nieznany mi wcześniej numer prosił o pozwolenie połączenia na mój koszt. Tylko siedemdziesiat osiem groszy za minutę. Zdziwiłem się, że tak tanio z zagranicy, bo byłem przekonany, że to znów z jakiegoś statku dzwonią z prywatnej komórki w sprawach służbowych i dlatego taka procedura.

– Zabiję cię! Zabiję cię! Zabiję cię! – powiedział po trzykroć głos w słuchawce na mój koszt. Nie wiem co chciał powiedzieć dalej i dlaczego uparł się, zeby mnie zabić, bo szkoda mi było następnych siedemdziesięciu ośmiu groszy. Dobrze, że nie oglądałem dzisiaj kasety z „Ringiem”, ale jako pointa wpasowało się  idealnie. Jutro może być juz tylko lepiej J  

P.S.

Edytor i tak mi nie przyjął więc musiałem rozbić tekst na dwie części.

Gdynia; 28.03.2006; 00:40 LT

Komentarze