Coś tapnęło. Na początek tylko syndrom weekendu (jeśli wydarzy się coś wymagjące natychmistowego działania to akurat w piatkowy lub sobotni wieczór), ale gruchnęło tak mocno, że syndrom przedłużył się do poniedziałku. Niby nic takiego, flota pływa, nikt sie nie utopił, ale prawie na każdym z „moich” statków coś się wydarzyło, co natychmiast przedkładało się na masę e-maili, telefonów, ponagleń. Byłbym gotów pomyśleć, że to mi się pogorszyło, ale na szczęście kilka siarczystych komentarzy na temat ostatnich dni usłyszałem także od współpracowników. Ucieszyłem się, bo to oznacza, że z głową jeszcze wszystko ok. Nie doszedłem jeszce do takiego stanu jak kapitan jednego ze statków, który upomniany przeze mnie, że nie stosuje sie do poleceń, sfrustrowany odpowiedział: „Bardzo przepraszam, ale nie dostałem pańskiego e-maila, chociaż wiem, że to mnie nie usprawiedliwia”. Jestem spokojny i ugodowy, lecz nie do takiego stopnia. Nie do takiego, o nie.
Wyszedłem z pracy o dwudziestej zamist o osiemnastej. Nie, nie robiłem nic extra. Po prostu dokończyłem czytanie i odpowiadanie na nadchodzace listy. Odnoszę nieodparte wrażenie, ze kiedy odpisuje na jeden, w międzyczasie przychodzą dwa albo nawet trzy następne. Musiałem chyba nieopatrznie przeskoczyć na wyższy level w owej e-mailowej grze, bo właśnie w piątek tajemniczy przeciwnik wyraźnie podkręcił trudność rozwiązywanych problemów.
Zaczęło sie od oszukanego paliwa w Republice Południowej Afryki. Na takim paliwie daleko sie nie ujedzie, czego doświadczył jeden ze statków. Co to jednak obchodzi naszego kontrahenta? Nawet jeśli to on aranżował i płacił za paliwo.
– Jeszcze nigdy nam się coś takiego nie zdarzyło! – zaklinał w swojej korespondencji.
– Mamy analizy z laboratorium – pisałem w następnym e-mailu.
– Przyślij je nam koniecznie – odpowiedział
Wysłałem
– Wysłałeś? Nic nie dostaliśmy. – informował e-mail po godzinie.
Wysłałem jeszcze raz.
– I co z tymi analizami? – zapytał po pół godzinie?
Nie pisałem. Zadzwoniłem.
– Słuchaj! Do nas kopie przychodzą, a do ciebie nie?
– Nie.
– Wyślę jeszcze raz! – wkurzyłem się. Ręka mi zadrżała ze zdenerwowania kliknąłem za szybko i e-mail poszedł bez załącznika.
– Dostałem twój e-mail, ale bez załącznika – powiedział po kilku minutach kontrahent w następnej rozmowie.
– Wiem. Za szybko kliknąłem. Ale zaraz wysłałem następny.
– Ten następny nie doszedł.
Dzień pracy zbliżał się do końca.
– Słuchaj, wysyłam po raz ostatni! Jak nie dojdzie to wyśle faksem.
– Dobrze. Dam ci znać jak nie dojdzie.
Upłynął kwadrans, potem drugi. Koniec pracy. Wsiadam do auta, juz jestem za rogatkami Sopotu. Telefon. Od dyrekcji.
– Panie! Przyszedl e-mail od kontrahenta, ze miał mu pan wysłać analizy paliwa, ale pan nie wysłał.
– Wyslę z domu, kiedy dojadę do Szczecina.
Dobrze jest miec fax w domu – pomyślałem. Oj durny ty, durny…
– Połączenie nie może być zrealizowane – brzmiał nagrany głos w słuchawce.
– Jak to nie może być zrealizowane? – zapytałem pana na Błękitnej Linii. Z Błękitną Linią telefon bowiem łączył.
– Nie ma pan zapłaconego rachunku za styczeń.
c.d.n.