JEDEN FAŁSZYWY RUCH…

             

Pasterka już zakończona. Można kłaść się spać. Najważniejszy wieczór w roku przeminął. Ilekroć rzobrzmiewają dźwieki tradycyjnych kolęd, coś we mnie pęka, a gdy nadchodzi pora łamania się opłatkiem niezwykle trudno opanować mi wzruszenie. To taki moment, kiedy czuje się, że wszystkie wyrzeczenia, niedogodności, przepracowanie by nastapił ten finał były warte poniesienia. To taka chwila kiedy czuje się potegę miłości i pojednania. Cud podania sobie rąk przez nieprzyjaciół. On często trwa bardzo krótko, lecz pokazuje, że pewne rzeczy przy odrobinie wysiłku i wiary są możliwe.

Przyszedłem do rodziców wcześniej by pomóc im w przygotowaniach. Mama przecież może nam jedynie asystować – nie ma mowy o średnim nawet wysiłku.

Cała wieczerza przebiegła miło. Cóż, przeminęły już chyba na zawsze rodzinne spotkania w większym gronie. Przybywa grobów na cmentarzach, rozchodzą się żyjących losów ścieżki, ale zebrało się nas przy wigilijnym stole pięć osób. Mimo wszystko udało nam się stworzyć fajną atmosferę podtrzymywaną rozmitymi tematami rozmów od wydarzeń dzisiejszego dnia po wspominki z lat dziecinnych moich rodziców. Siedzielismy nawet dłużej niż zazwyczaj, a kiedy już zakończyliśmy, zostałem by pomóc w sprzątaniu.

I wtedy nagle szok. Tato coś robi nie po myśli mamy. Drobiazg nad drobiazgi, kwestia odłożenia czegoś na półkę (że nie tam, że w ogóle niepotrzebnie i.t.d.). Nastepuje wybuch złości zupełnie nieadekwatny do sytuacji. Naczytałem się już o problemach z kontrolowaniem negatywnych emocji przez ludzi chorych na raka, nasłuchałem o sytuacjach przewyższających wybuchy mojej mamy, ale najwyraźniej Wigilia stępiła moją czujność. Zachowałem się jak dziecko, któremu zabrano zabawkę. Nie, nie krzyczałem, nie tupałem, ale też starciłem całą radość z tego wieczoru. Bo co to za Wigilia zakończona kłótnią rodziców zamiast wzajemnego szacunku jeśli nie miłości. Dokończyłem wycieranie naczyń, ustawianie ich na półki i zadzwoniłem po taksówkę.

– Dlaczego się na mnie gniewasz? – zapytała mnie mama gdy się ubierałem.

– Nie gniewam się, ale jest mi przykro, że nie udało się uszanować świąt.

– Znowu ja jestem ta najgorsza… – zaczyna płakać

– Wiesz dobrze, że nie. Ale czy na prawdę nie można było machnąc na tamto ręką, nawet jesli coś było zrobione źle? Tylko po to by zachować w pamięci piękną wigilię?

Rozmowa toczy się, ale bez wyraźnego finału. Każdy ma swoje argumenty. Żegnam się do jutra, ale bez wiekszego entuzjazmu. Wiedziałem, że po moim wyjściu zaczną się kłócić. Nowotworowym stressom mamy zostanie przeciwstawiony zwyczajne, starcze marudzenie taty, a to mieszanka wybuchowa. A jeszcze kilka godzin wcześniej życzyliśmy im obojgu pięknej celebry 50-lecia małżeństwa za niecały rok, czego i oni sami sobie życzyli.

Wyszedłem w ciemność wieczoru. Było mi przykro z powodu zepsutej w ostatnim momencie Wigilii i jeszcze bardziej przykro, że do ich kłopotów dorzuciłem jeszcze swoje fochy, że zabrakło mi zimnej krwi. Pasterka w kościele odbywała się jakby obok – w głowie kłębiły się splątane myśli i modlitwa najpierw o zgodę, a dopiero potem o zdrowie.

A po powrocie wszedłem do internetu i na pierwszej z brzegu stronie (Antoniny_74) znalazłem taki wpis:

Kochani – jeśli uważacie że beznadziejne Święta to dzielenie się opłatkiem z nielubianą teściową i otwieranie niegustownych prezentów od rodziców to życzę Wam zawsze tylko takich beznadziejnych Świąt – a niechby nawet z kłótnią przy stole i bolącym kręgosłupem od sprzątania. I nie narzekajcie na rodzinę bo kiedy jej zabraknie dopiero odczujecie jak bardzo ich sprzeczki, upierdliwość i namawianie do jedzenia były Wam potrzebne.

Ponieważ to magiczna noc, pomyślałem sobie, że to jakby odpowiedź „z nieba” na moje rozterki. Wiedziałem przecież bardzo dobrze to, o czym autorka napisała, ale być może mój Anioł Stróż kazał mi kliknąć na nie odwiedzaną nigdy wcześniej stronę po to, by ktoś przypomniał mi prawdy oczywiste. Pozostaje mi próbować „uzdrowić” atmosferę jutro. Nie wiem jednak jak to zrobić gdy zabraknie woli  pozostałych stron. A może przesadzam? Te codzienne sprzeczki stały się juz takim rytuałem, że być może nie czynią już takich szkód jak sobie wyobrażam? Może oni juz nie będą pamietać o nieszczęsnym incydencie?

Szczecin, 25.12.2005;  02:55 LT

Komentarze