Postanowiłem banicje przerobic na wakacje. To raptem tylko kilka literek. Walkczyłem więc dziś dzielnie z e-mailami i skoro tylko wybiła szósta po południu zmieniłem biurowe obuwie na sandały, spodnie na szorty i zasiadłem za kierownicą by wybrać się na zachód słońca do Jastarni. Nigdy nie byłem w Jastarni. Zawsze jechałem do końca czyli do Helu.
Miasteczko rozłożyło się w jednej z najszerszych części półwyspu, więc przejście między brzegiem zatoki, a otwrtego morza te kilka minut zajmowało. Nie napatrzyłem się więc zbytnio na wątłość mierzei, której w przeszłości śilne sztormy groziły przerwaniem. Za to kontemplowałem przez czas pewien rybackie łodzie w miejscowym porcie, a potem poszedłem wprost na plażę.
Woda w Bałtyku była ciepła i spacer po kolana w wodzie był prawdziwą przyjemnością. Żałowałem, że nie wziąłem kapielówek, ale schowałem je nieroztropnie do jednej z walizek i teraz leżą przywalone stertą innych rzeczy w pokoju, w oczekiwaniu na możliwość rozpakowania.
Zachód słońca się udał i był kiczowaty jak zwykle, ale jak zwykle nie mogłem sie oprzeć przyjemności uwiecznienia go na fotografii.
Poniewaz słońce zaszło za półwyspem, ciąg dalszy widowiska zafundowałem sobie na molo nad zatoką. Było zupełnie inne niż po drugiej stronie. Zamiast złocistego piasku dominowały zielone łąki, a i sama gwiezdna kula zdążyła mocno poczerwienieć. Kiedy rozpłynęła się wśród nielicznych chmur zalegających nsd widnokregiem, zawróciłem w stronę miasta bo czas już był najwyższy, aby zjeść kolację. Podoba mi sie pielęgnowana kaszubskość w nazwach ulic. Co uwieczniam niniejszym, oddając się przy kolacji również przyjemności pisania bloga na świeżym powietrzu.
Przy okazji wizyty na Półwyspie uświadomiłem sobie, że przedwczoraj zapomniałem wspomnieć o naszej wizycie na Przylądku Rozewie. Młodzież nie bardzo rozumiała moja potrzebę zatrzymania się w tym miejscu i ostentacyjnie nie zauważała nic nadzwyczajnego w tym, że w naszym kraju z tego miejsca dalej na północ pójść się nie da.
A już moja zaangażowana emocjonalnie opowieść o latarni morskiej, w której toczyła się akcja opowiadania „Latarnik” wywołała jedynie salwy śmiechu. Ależ czasów przyszło mi dożyć! Mam nadzieję, że szybko z „głupiego” wieku wyrosną i wraz z wyrzuceniem przecz płyt z „łubu dubu” ponownie odkryją prawdziwe wartości. Wiem, bo ja tez w ich wieku (no, może ciut wczesniej) fascynowałem się filmami o Godzilli i nie mogłem zrozumiec po kiego grzyba męczymy się na lekcjach z tą cegłą „Panem Tadeuszem” (której zresztą wtedy nie zdołałem przeczytać, a uczyniłem to z własnej nieprzymuszonej woli oraz z prawdziwą przyjemnością dopiero wiele lat później, wstyd się przyznać, juz po studiach.
No, pora wracać jeśli mam o północy znaleźć się w łóżku. Wakacje wakacjami, ale od rana znowu praca. Potem jednak znów wakacyjna podróż do Szczecina.
Jastarnia, 03.08.2006, 22:10 LT