JAKIEGO KOLORU SĄ TWOJE SKARPETKI?

Zawartość słoika z kawą znów zbliża się do dna. Najpierw pomyślałem, że to konsumpcja wzrosła, ale potem uświadomiłem sobie, że szóstego lipca już niebawem i miną trzy miesiące od mojego przyjazdu do Jiangyin. Właściwie, to mógłbym nie korzystać z kalendarza, lecz upływające miesiące odmierzać słoikami.

„Kraków” niemal otarł się o stocznię, co wzbudziło mój niepokój, że będę musiał zainwestować w jeszcze jeden słoik i stracic tym samym ponad połowę wakacji. Na szczęscie znalazł się ładunek dla tego staku i to w dodatku kontrakt długoterminowy, więc chyba zdążę wrócić spokojnie. Kawę kupię, ale juz tylko malutki słoiczek. Kawowego szczeniaczka.

Kilka dni temu oddałem kolejną partię garderoby do prania. Z pięciu par skarpetek wróciło pięć, ale dwie nie moje. Zamaist swoich dostałem jakieś frotte, wyraźnie już przechodzone. Scena jak z „Misia”.

– Nie mamy pańskiego płaszcza, więc niech weźmie pan inny. Weź i mu daj jak nie ma!

Odseparowałem nie moje rzeczy i rano ułożyłem je na pościeli wraz z liścikiem do pokojówki, żeby przyniosła mi właściwe. Pokojówka i tak nie rozumie angielskiego, ale pisząc liścik miałem nadzieję, że pokaże go swojej kierowniczce.

A tymczasem jak codzień poszedłem rano na statek. Tym razem już na dok, bo własnie trwa remont w doku – zawsze bardzo gorący okres, kiedy to można i trzeba zrobić wszystko to, czego nie da się podczas normalnej eksploatacji, na wodzie.

Nerwowo, bo i terminy napięte, i trzeba pamiętać by niczego w tym pośpiechu nie przeoczyć.

Dok kojarzy się też z późniejszymi niż zwykle powrotami, bo nie wszystko można tak po prostu odłożyć na dzień nastepny.

Zmęczony wracałem dziś wieczorem, ale zdążyłem jeszcze wziąć z hotelowej restauracji półmisek owoców (to znaczy półmisej jest z nazwy, bo w wersji na wynos jest to styropianowe pudełko). Lenistwo sprawia, ze zamiast kupic na pobliskim bazarze, umyć i zjeść, zamawiam u nich. Zawsze jest arbuz (całe jedno pudełeczko) oraz melon z innymi owocami w pudełeczku drugim.

Dziś jednak melona nie było.

– Może być jabłko?

Długo ważyłem wszystkie za i przeciw, aż w końcu wydusiłem z siebie:

– Moze być.

Pani próbowała upchnąć jabłko w pudełku, lecz jego średnica przewyższała rozmiary kartonika. Juz miała mi je podać jak leci, aż nagle coś ją olśniło.

– Pokroić?

Hm…. ileż to się trzeba namyśleć…

– Tak. Jeśli można to pokroić – podjąłem męską decyzję.

Nie wiem, czy nie popełniłem jakiejś gafy, bo kucharz spojrzał na mnie z ogromnym niesmakiem., a kelnerki śmiały się szczerze i bardzo radośnie.

– A sliwki pokroić? – zapytała pani, bo do jabłka dołożyła śliwki

– Pokroić! – jak szaleć to szaleć.

Miałem więc coś w rodzaju sałatki.

Ich angielski z racji zupełnie odmiennej konstrukcji oraz zapisu obydwu języków często jest zupełnie niepodobny do oryginału.. Mój chiński z tego samegoo powodu jest jeszcze gorszy.Miałem ambicje nauczyc się chociaz trochę, ale już po pierwszej lekcji, podczas której dowiedziałem się, że ten sam wyraz wypowiedziany z  odmienną intonacją oznaczac może zupełnie odmienne rzeczy. Cztery podstawowe tony to: równy, wznoszący, opadający oraz falujący. I tak na przykład słówko „ma” w zależności od tego jak je wypowiemy, może znaczyć: „mama”, „konopie”, „koń” albo „przeklinać”. Teraz juz wiem dlaczego kiedy wypowiadam „szje szje”, co jak mi się wydaje znaczy „dziękuję”, Chińczycy czasem się śmieją. Pewnie słyszą coś zupełnie innego. Tak samo jednak wygląda często ich angielski. Wymowa tak dalece rózni się od tego, do czego przywyklismy w innych rejonach świata, ze czasami potrzebuję kilku powtórzeń, żeby zrozumieć co autor miał na myśli.

Po powrocie do pokojowego hotelu zaaplikowałem sobie kąpiel w wannie pełnej gorącej wody. To jedna z niewielu codziennych przyjemności, doskonale relaksująca po całodziennym wysiłku. Kiedy wyszedłem, zadzwonił telefon. Jakaś pani, za pomocą chińskiej angielszczyzny tłumaczyła coś co zrozumiałem:

– Bla bla bla bla bla bla bla bla sex today?

– No, thank you. – odpowiedziałem oschle,odkładając słuchawkę, zbulwersowany formą akwizycji, jaka do tej pory w tym hotelu nie miała miejsca.

Po chwili telefon zadzwonił ponownie. Ta sama pani zaczęła coś opowiadać i już mialem jej ponownie stanowczo podziękowac , kiedy nagle mnie olśniło. Albo ta wymowa jakaś niewyraźna, albo mi się już wszystko z jednym kojarzy. Tak. Nie ulegało watpliwości. Pani mówiła:

– Bla bla bla bla bla bla bla bla socks today?

Tak! To musiało miec związek ze skarpetkami, bo przecież tych, które zwróciłem, ani liściku nie było na łóżku. Zupełnie o nich zapomniałem.

– Jakie-go ko-loru są two-je skar-petki? – mówiła powoli pani szatkując słowa na kawałki.

No i tu strzeliłem karpika. Z woreczka, w którym było pięć par skarpetek wyjąłem te nie moje, a resztę wrzuciłem do torby i zaniosłem na statek, bo tam się przebieram po pracy.

– Nie wiem.

Wolę nawet nie myśleć co sobie ta pani pomyślała o facecie, który nie wie jakie nosi skarpetki.

– Nie zaglądałem do worka – tłumaczyłem się zakłopotany wyobrażając sobie jak głupio to brzmi. Jak mogłem nie zaglądać skoro wyłowiłem dwie nie moje pary?

– To zobacz teraz – mówiła spokojnie pani.

– Teraz nie mogę bo woreczek ze skarpetkami zaniosłem na statek. Będę mógł zobaczyć dopiero jutro.

Pani zaniemówiła, ale raczej nie dlatego, że poraziła ją moja głupota, lecz że zbyt długie zdanie mówione tonem skonsternowanego złoczyńcy przyłapanego właśnie na gorącym uczynku było poza zasięgiem jej mozliwości percepcyjnych.

– Jakiego koloru są twoje skarpetki? – powtórzyła.

– Jeżeli je pani ma, to prosze przynieść, a ja powiem, czy to są moje, czy nie – próbowałem negocjować. Pani jednak rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Coś mi się wydaje, że chyba nie odzyskam już swoich skarpetek.

Jiangyin, 02.07.2009; 07:05 LT

Komentarze