Już było tak pięknie. Ostatniej zimy nie natrafiłem na zimne wagony. Śnieg nie zalegał na korytarzach, Inwestycje w torowiska oraz nowe składy sprawiły, że skróciły się czasy podróży. A na dodatek całkowicie nowe lub wyremontowane budynki dworców, sprawiały, że podróż pociągiem zaczynała być kuszącą alternatywą dla jazdy samochodem. Ba! Nawet bilet weekendowy od niedawna można kupić przez internet, a kiedy miałem problem z odszukaniem jednej z opcji, pomimo późnej pory otrzymałem odpowiedź niemal natychmiast. Byłem pod coraz większym wrażeniem naszego kolejowego przewoźnika. Dla równowagi nastrojów wylano mi znów kubeł zimnej wody na łeb.
Ponieważ znów mieliśmy zawitać do Szczecina, postanowiliśmy wybrać się na chwilę do Niemiec. Zobaczyć jak to wszystko teraz działa, bo pociągiem nie jeździliśmy tam bardzo dawno. Przy okazji chcieliśmy też poszperać w ofercie tanich lotów korzystając z logowania się do sieci w innym kraju.
W dobie internetu nie ma nic prostszego. Na stronie PKP znaleźliśmy ofertę całkiem licznych połączeń z Löcknitz, niemieckiej miejscowości niemalże tuż za rogatkami Szczecina.
Ponieważ pociąg powrotny do Gdańska mieliśmy o 14:12, opcja z wypadem do Löcknitz o 09:00 i powrotem dwie godziny później wydawała się w sam raz.
Tak sobie ustaliliśmy w Gdańsku, a ponieważ biletu on-line kupić się nie dało postanowiliśmy załatwić to na dworcu po przyjeździe do Szczecina. Najpierw w biletomacie.
Tam jednak też się nie udało, więc kupiliśmy po staremu, w okienku w kasie. Niemiłym zaskoczeniem był fakt, że za podróż na bardzo krótkiej trasie przyszło nam zapłacić ponad pięćdziesiąt złotych od osoby, ale cóż takie są uroki podróży międzynarodowych.
Nazajutrz rano pojawiliśmy się na dworcu i ku naszemu zaskoczeniu, żadnego pociągu do Niemiec ani na tablicy informacyjnej, ani tym bardziej na peronach nie zauważyliśmy.
– Biegnijmy do dyżurnego ruchu zadecydowałem.
Czasu do odjazdu pozostawało już niewiele.
– On nie jeździ – odpowiedziała spokojnie pani dyżurna – Zamiast pociągu jest autobus.
– A gdzie się zatrzymuje?
– Tam, koło zejścia z kładki.
– Biegniemy! – krzyknąłem do Anioła, bo była już 08:57 i ruszyliśmy biegiem najpierw po schodach w górę, potem przez niemal całą kładkę i schodami w dół już na zewnątrz dworca.
– Nie ma.
– Niemożliwe dopiero 08:59. Nie widać go było gdy biegliśmy.
– Idziemy na dworzec.
Na dworcu sprawdzamy charakterystyczny, żółty poster z godzinami odjazdów. I ku naszemu dziwieniu takiego pociągu odjeżdżającego o 09:00 w ogóle tam nie ma. Owszem, jest bus, ale o 08:30.
Może coś nam się przywidziało? Na wszelki wypadek sprawdzamy następne połączenie. Automaty informują tak jak w rozkładzie internetowym: godzina 11:00.
A wyświetlacz? Wyświetlacz pokazuje bus, lecz o 10:30. O 11:00 żadnego pociągu nie ma.
– Idziemy oddać bilety.
Zgłaszamy reklamację.
– Nikt was nie poinformował, że ten pociąg nie jeździ, a zamiast niego jest autobus? To niemożliwe.
– Niestety, tak właśnie było.
– Informacje są wywieszone w gablotach.
– Gdzie?
Pani chwilę się zastanowiła…
– Gdzieś tam! – machnęła ręką w kierunku nad naszymi głowami.
– Niestety, informacje są sprzeczne. Nie chodzi o to, że jedzie autobus zamiast pociągu, ale że odjeżdża pół godziny wcześniej niż podaje rozkład w internecie.
Pani poszła się naradzić z koleżanką.
– Możemy Państwu zwrócić pieniądze za niewykorzystany bilet. Z potrąceniem dizesięciu procent, lecz nie mniej niż 3 euro.
– To jest sytuacja, w której to my zrezygnowalibyśmy z podróży. A my nie pojechaliśmy dlatego, że rozkład jazdy wprowadział nas w błąd.
– Niestety takie są przepisy – usłyszeliśmy w odpowiedzi – Możecie Państwo reklamować.
Tu pani podała nam formularz reklamacyjny.
Pojedyńczy bilet kosztował 11,60 euro. Potrącono nam po 3 euro, czyli 26%. Za to, że wystawiono nas do wiatru. PKP się zmienia, lecz duchy przeszłości wciąż trzymają się mocno.
Gdańsk, 21.03.2016; 23:45 LT