I PO ŚWIĘTACH…

 

Późno, bo dopiero około dwudziestej wyruszylismy w drugi dzień świąt ze Szczecina. Dochodziła pierwsza kiedy dotarliśmy do Gdańska. Odwiozłem Anioła prosto do domu i pojechałem do siebie przepakowac walizki. Nastawiłem budzik na 05:45 i po krótkiej drzemce jechałem już na lotnisko. Teraz czekam we Frankfurcie na przesiadkę do Vancouver. Nabrała przyspieszenia końcówka roku.

Wigilia też była zakręcona. Zaczęło sie niewinnie, tak jak planowaliśmy. Praca do 12:00, potem życzenia i wolne. Tyle tylko, ze w trakcie życzeń przyszedł e-mail o awarii na jednym ze statków. Zamiast więc wsiadać do samochodu i jechać do Szczecina, trzeba zostać w biurze by przynajmniej jakoś rozpocząć akcję przywracania stanu normalnego, do czasu otrzymania naste pnych wiadomości. Wyruszamy z prawie półgodzinnym opóźnieniem.

– Juz chyba nic nie będzie z tych pasztecików. – mówi Anioł smutno gdy zamykamy drzwi biura.

Mieliśmy zamówione paszteciki z kapustą i grzybami, lecz piekarnia była czynna tylko do 13:00. Właśnie powinni ja zamykać.

– Spróbujmy jeszcze. Moze się uda?

I udało się! Rzutem na taśmę. Kupujemy to, co zamówione i jeszcze parę drobiazgów na drogę. Odjeżdżamy.

– Zadzwonię z życzeniami do rodziców – mowi Anioł i zaczyna przekładać rzeczy w torebce. W miarę szperania mina jej rzednie.

– Telefon został w biurze. Podłączony do gniazdka i ładowarki.

– Zawracamy!

– Nie, jedź! Dam radę bez telefonu. Jesteśmy i tak spóźnieni.

– Nie! Musisz miec telefon służbowy. Statki mogą dzwonić. Zawracamy.

– Jedź!

– Nie! Zawracam.

Jedziemy z powrotem do biura.

Wiadomo, że nie dojedziemy na osiemnastą, jak planowaliśmy, ale może uda się chociaż zminimalizować spóźnienie. Przed Koszalinem wygląda na to, że stracimy raptem jakieś pół godziny.

Dzwoni telefon. Od Eks. Eks tez pracowała tego dnia i razem z Pauliną jedzie własnie do swoich rodziców. Ma mniej więcej podobną odległość do pokonania co my, lecz  na południu, autostradą A4 powinni dotrzeć szybciej.

Odbieram. Nie zdążyłem dobrze sie odezwać zalany potokiem komunikatów przerywanych szlochem.

– Słuchaj! Sytuacja jest dramtyczna. Paulina drętwieje, coś ja dusi! Wezwałam karetkę i czekam przy zjeździe z autostrady!

W pierwszej chwili myślałem, że mieli wypadek, ale na szczęście nie. Zatrzymujemy się na jakiejś stacji benzynowej w Koszalinie. Podtrzymuję rozmowę z Eks bo widzę, że w tej chwili to jest najważniejsze. Opanować zdenerowanie. Paulina jest przytomna i jest z nia kontakt. Może rozmawiać. To najważniejsze. Eks i tak zachowała mnóstwo zimnej krwi, że zadzwoniła pod 112, zlokalizowała dokładnie swoje położenie i czeka w umówionym miejscu na pomoc. Ja mogę tylko wspomóc ją obecnością pod telefonem. Cały czas coś mówię, zadaję pytania, uspokajam. W końcu słychać syrenę nadjeżdżającej karetki. Umawiamy się na telefon jak juz będzie wiadomo co dalej.

Kiedy Eks jedzie za karetką w kierunku Krapkowic, my z Koszalina kontynuujemy jazdę do Szczecina.

Jest telefon. To było uczulenie na antybiotyk. Paulina miała zapalenie tchawicy. Dostała jakiś silny antybiotyk. Źle się poczuła juz rano, ale nie tak bardzo i nie skojarzyła tego z lekiem. Po południu zrobiło się gorzej. Obrzęk gardła. Ale już jest ok, dostaje kroplówkę i dochodzi do siebie.

Po następnych trzech kwadransach dzwoni sama Paulina. Jest już w aucie i razem z Eks kontynuują wigilijną podróż.

Docieramy do Szczecina około dziewiętnastej. Wszystko gotowe, wszyscy czekają tylko na nas, więc po przywitaniu od razu łamiemy się opłatkiem i siadamy do kolacji. O dwudziestej drugiej idzimy na pasterkę. Córka znajomych ma śpiewać wraz z chórem koledy w jednym z kosciołów więc umawiamy się tam. Ich chór zdobył własnie pierwsza nagrodę na konkursie w Malezji. Podobnie w Australii.

Po mszy owi znajomi ciągną nas jeszcze do siebie na kawę. Idziemy sześcioosobową grupą z gorącym postanowieniem, ze tylko na chwilę. Do domu wracamy gdzieś koło pierwszej w nocy. To był długi dzień.

Po krótkiej drzemce wstaję o czwartej nad ranem do komputera, żeby zobaczyć jak rozwinęła się sytuacja ze statkiem. Zupełnie o nim zapomniałem gdy zaczęły się problemy ze zdrowiem Pauliny. Statek też jakoś sobie radził więc rano największym problemem było niedospanie.

Pierwszy dzień świąt minął, jak to było planowane na spotkanie w rodzinnym (tym samym co na Wigilii) gronie. Suto zastawiony stół i pół dnia spędzone przy talerzach. No cóż, tradycja.

Drugi dzień to przede wszystkim wreszcie długi sen. Wstalismy z Aniołem dopiero około południa. Świąteczne, leniwe śniadanie o trzynastej przeciągnęło się do piętnastej. W planach mieliśmy wyjazd o czawrtej po południu, ale nie zrealizowaliśmy nic z wczesniejszych punktów. Jeszcze spacer po mieście, wizyta w zywej szopce, wizyta na cmentarzu na grobie mojej mamy, pożegnalna kawa z moim tatą… Po wizycie u taty jedziemy jeszcze na chwilę na moje ulubione Wały Chrobrego. Sam tam uwielbiam chodzić, więc nie mogłem opuścić tego miejsca przy okazji wizyty z Aniołem.

Tam zakończylismy szczecińskie święta i rozpoczęlismy podróż powrotną do Trójmiasta.

A teraz pozostaje mi mieć nadzieję, że nic się nie opóźni i wyląduję w Gdańsku w Sylwestra o 16:20 zgodnie z rozkładem lotów. Oby!

Frankfurt, 27.12.2008; 11:35 LT

Komentarze