I PO SAVANNAH

                      

Wydawało się, że to już wiosna. Jeszcze w Baltimore było zimno jak diabli, a już dwa dni później, w Wilmington, co niektórzy chodzili w krótkich rękawkach. W kabinach zrobiło sie tak goraco, że pomimo otwartego bulaja spałem odkryty.

Płyniemy na południe, więc mogło byc juz tylko lepiej. Kiedy jednak wczoraj wieczorem poszedłem do miasta, było mi zimno pomimo marynarki. A dziś… dziś wszyscy przeprosili się z zimowymi kurtkami. Zaczął wiać zimny, sztormowy wiatr. Przed nami ostatni amerykański port i Floryda – synonim słonecznych wakacji, a my w iście zimowych warunkach. Chmury, wiatr, fale, statkiem kołysze na wszystkie strony. Tylko śniegu brakuje.

Dostałem polecenie, by po opuszczeniu statku w Port Canaveral lecieć na inny z „mojej” floty do Brazylii. Okazuje sie jednak, że nie zdążę na czas i tamten mi umknie. Mógłbym co prawda poczekać trzy dni w hotelu w następnym brazylijskim porcie, ale według dyrekcji to nie był dobry pomysł J Wracam więc do Polski. Brazylia nie warta jest spotkania z Aniołem. Szczególnie miłego, że jeszcze wczoraj nieoczekiwanego. Pobędziemy razem tydzień, a po nastepnym weekendzie wyjazd do Chin.

A teraz już pora na kilka zdjęć.

Nasze wyjście z Savannah opóźniło się, więc w drodze powrotnej mogłem popatrzec na miasto przy świetle dziennym.

 

I udało mi sie zrobić zdjęcie odbicia naszego statku. To nie hotel Hyatt, lecz Marriott. Pomyliło mi sie w poprzednim wpisie. Hyatt tez stoi nad rzeką, ale nie ma tak wielkich szklanych tafli.

 

Okolice Savannah widziane dwa dni temu z czubka masztu radarowego. Wszędzie płasko, jak okiem sięgnąć i tylko konstrukcja mostu, na który widoczny jest najazd, góruje nad okolicą i widoczna jest z odległości wielu kilometrów.

 

Nowością w towarowej żegludze jest konieczność posiadania t.zw. voyage data recorderów. Jest to coś w rodzaju „czarnej skrzynki” znanej z lotnictwa. Pomarańczowa kapsuła zamontowana na najwyższym pokładzie i wypływająca na powierzchnię w przypadku zatoniecia statku zawiera zapis rozmów na mostku nawigacyjnym oraz wskazań przyrządów z ostatnich dwunastu godzin przed katastrofą. Każdy statek, który  po 1 lipca ubiegłego roku idzie na okresowy przegląd stoczniowy, musi podczas niego takie urządzenie zamontować. Montujemy więc. W nadziei, że nigdy się nie przyda.

 

Atlantyk, 17.01.2006; 19:55 LT

Komentarze