HOUSTON

A teraz przyszła kolej na mnie. To co na mało uproszczonej mapce wydawało się spokojna dzielnicą Houston w istocie okazało kompletnym pustkowiem. To, co na mapce nazywało się parkiem, to był las. Mój hotel był jedynym  budynkiem w najbliższej okolicy. Oprócz tego były jakieś lasy, pola i daleko, bardzo daleko jakieś bliżej nie zidentyfikowane zabudowania, No i autostrada oczywiście była w pobliżu. Nie mając samochodu zostałem trochę przyblokowanny. W recepcji rozwiały się moje kolejne złudzenia. Regularny transport z lotniskiem (shuttle bus) okazał się transportem wyłącznie na zamówienie (kiedy ktoś odlatuje).

– Jest tu jakaś restauracja? – zapytałem, bo pustkowie coraz mniej mi sie podobało.

– Sorry, ale nie ma. Ale możesz zawołac taksówkę i podwiezie Cię. Dwie mile stąd jest centrum handlowe i są tam restauracje.

W tej sytuacji już przestałem obiecywać sobie cokolwiek po „continental breakfast” anonsowanym w internetowej ofercie. I slusznie. Na sniadanie oferowano bowiem płatki kukurydziane, tosty, dżem, jogurty, donuty i kawę. Wszystko oczywiście  w jednorazowych opakowaniach, na styropianowych tackach i z plastikowymi sztućcami.

Na kolację zamówiłem pizzę z dowozem do hotelu.

Jeszcze wyjrzałem na basen, który widziałem na zdjęciu. Na fotografii wydawł się nieco większy, ale co mnie najbardziej zniechęciło to jego maksymalna głębokość: trzy stopy. „Business center”, o którym wspominano w ofercie to był komputer podłączony do internetu stojący na stoliku obok recepcji.

A jakby tego wszystkiego było mało w dzień mojego odjazdu nastąpiła rano awaria wody. Nie było jej w całym hotelu. Szczęśliwie zdążyłem się ogolić tuż przed tym zdarzeniem. Kiedy o ósmej razno opuszczałem ten trzygwiazdkowy przybytek za noclegi w którym zapłaciłem ponad 200 dolarów, ekipa wodociągowa nadal pracowała nad usuwaniem usterki.

A później było juz składanie zeznań przed sędzią i prawnikami. Trwało to krócej niż planowano, więc zostało mi sporo czasu, ponieważ lot powrotny miałem zabukowany dopiero na wieczór. Zeznania składałem w centrum, więc mogłem zrobić sobie potem spacer po mieści.

Upał był niemiłosierny więc na ulicach byli chyba jedynie ci, co musieli. Reszta poruszała się klimatyzowanymi zamochodami. Zrobiłem małą rundkę po historycznym centrum miatsa oraz po t.zw.Sky District, gdzie zgrupowały się drapacze chmur. Kilka impresji na ponizszych zdjeciach.

  

Na początku zaliczyłem stare miasto. Tam zaś miłym zaskoczeniem było bogato urządzone wnętrze niepozornego z wyglądu Annunciation Church.    

 

W innym miejscu trafiłem na reprodukcje dziewiętnastowiecznych map. Pomyśleć, ze zaledwie sto pięćdziesiąt lat temu Stany Zjednoczone to było przede wszsystkim wschodnie wybrzeże, a w centralnej części kontynentu istniało Indian Territory.

Sky District  imponuje bogactwem form nowoczesnej architektury, aczkolwiek od takich nowoczesnych dzielnic przeważnie wieje chłodem.

I to pomimorozmaitych prób oswajania niezamieszkanych przestrzeni położonych na dnie wąwozów między biurowcami.

  

 

  

Potem zaś już prosto na lotnisko. Nocny lot do Paryza, następnie do Warszawy, a jeszcze dzisiejszego wieczora położę się spać już we wlasnym łóżku.

 Warszawa, 11.06.2008; 19:45 LT

Komentarze