Hotel, kawa i galony.

Dzień miał być spokojny i leniwy lecz wcale taki nie był. Od rana kotłowało się na słuzbowych liniach.  Już niemal na sto procent nie przyjadę na długi weekend do Polski. Teraz pytam się raczej ile jeszcze dni maja spędzę tutaj. Od tygodnia wędruję po hotelach, a statku wciąż nie widać i sprawy nie posuwaja się do przodu.

Niby jestem w Filadelfii, ale widze tylko czasem odległe drapacze chmur w centrum. Szkoda mi straconej szansy na zwiedzanie, ale muszę zająć się służbowymi sprawami. Pokój hotelowy przerodził się w istne biuro. Ulokowano mnie na parterze, z oknami wychodzącymi wprost na parking. W oknach nie ma firanek. Są jedynie zasłony i kiedy się je odsunie, to można odnieść wrażenie, że siedzi się prawie na asfalcie. Wszyscy, którzy parkują auta w okolicy, mogą popatrzeć nad czym tak pracuję. Machnąłem na to ręką. Wolę niech mi niemal zaglądają przez ramię, niż mam siedzieć w ciemnej norze. Zasłaniam dopiero wieczorem.

Pani sprzątaczce powiedziałem, że nie musi sprzątać pokoju. Nie muszę mieć przecież codziennie nowych ręczników, a łóżko też nie musi byc zaścielone pedantycznie. Poprosiłem jedynie o uzupełnienie zapasu kawy. Chodziło mi o spokój, by nikt mi nie przeszkadzał, ale pani się ucieszyła i zamiast zwyczajowych dwóch porcji dostałem aż pięć opakowań. Prawdziwy zapas na cały dzień. Natychmiast poszedłem do hotelowego kiosku kupić plasterek ciasta.

W „Home Depot”, gdzie kupowałem przenośne pompy, pytałem o przelicznik amerykańskich galonów na litry, bo w takich galonach podana była ich wydajność. Nikt z obsługi jednak nie wiedział. W końcu poradziłem sobie sam, bo na pudełku był także tekst po francusku, a w nim dane w jednostkach SI. Kiedy zapłaciłem, wdałem się w dyskusję z panią z serwisu klientów (zamawiała mi taksówkę).  Zapytała czy znalazłem ten przelicznik, a kiedy powiedziałem, że wystarczającą informacje znalazłem na pudełku, była szczerze uradowana. Na wieść, że jestem z Polski, powiedziała, że ma znajomą naszej narodowości i, ze to bardzo miła osoba.

– Chcesz u nas zostać? – zapytała dalej

– Nie. Nie chcę. Bardzo lubię mój kraj.

– Rozumiem. Żona, dzieci…

– Nie. Akurat jestem rozwiedziony. Ale dzieci owszem. A poza tym rodzice, przyjaciele, filmy, muzyka, kultura. Tamto wszystko jest moje i lubię to mieć blisko.

– O tak! Oczywiście. Ja też jestem rozwiedziona i cieszę się, że nie muszę już nic robić wokół żadnego faceta. Na trochę, na noc to czemu nie – puściła oko – ale nie na stałe!

– Być wolnym. To jest piękne.

– Pewnie! – i pożegnała się ze mną bardzo serdecznie, a na odchodnym dała mi profesjonalny katalog. Zapytałem bowiem wcześniej czy nie mają jakichś folderów, które tego typu sklepy czasem drukują na sezon. Przydałby mi się przy awaryjnych zakupach podczas postojów statków w portach. Okazało się, że nie mieli, ale oddała mi ten profesjonalny – grubą księgę z numerami katalogowymi i cenami od pojedyńczych śrubek po generatory na kółkach. Podpisany flamastrem: „Janet”.

– Ja i tak tego nie potrzebuję. – roześmiała się

A w katalogu przy okładce znalazłem tablice przeliczeniowe i dowiedziałem się, że galon amerykański to 3.785 litra.

Filadelfia, 25.04.2005

Komentarze