HONG KONG

 

Po półtoragodzinnym locie z Taichung z mgły wyłoniły się szczyty gór. Okrążylismy je i kilka minut później lądowaliśmy w Hong Kongu.

Mój rozkład lotów przewidywał tam ośmiogodzinne oczekiwanie na samolot do Monachium. Postanowiłem wykorzystać tę niepowtarzalną okazję na krótką wycieczkę. Problem jedynie był w tym, ze nie byłem do niej przygotowany. Przede wszystkim nie wiedziałem czy jako „tranzytowy” pasażer, będę miec prawo do przejścia przez bramki immigration, by opuścić lotnisko. A poza tym nie bardzo wiedziałem co chciałbym zobaczyć (nie miałem wszak żadnych informacji o lokalnych atrakcjach) ani jak tam w rozsądny sposób dojechać.

Immigration okazało sie formalnością. Otrzymałem w paszporcie stempelek upoważniający do dziewięćdziesięciu dni pobytu w Hong Kongu. Aż żal, że mój samolot odlatywał za kilka godzin.

Zaraz za bramkami znajdował się punkt informacji turystycznej. Zaopatrzyłem się w kilka broszurek, które przewertowałem szybko i zdecydowałem się, że szynową kolejką linową pojadę na szczyt Victoria górujacy nad miastem. Uprzejma pani w informacji wytłumaczyła mi jak tam dojechać, więc jeszcze tylko zostawiłem bagaż w przechowalni i już po chwili pociągiem Airport Express jechałem w kierunku miasta. Była to najdroższa część tej eskapady. Bilet w obie strony kosztował 100 dolarów Hong Kongu (nieco ponad 13 USD)

Podróż trwała dwadzieścia cztery minuty, podczas których pociąg zatrzymał się na dwóch stacjach. Ja wysiadłem na trzeciej: „Hong Kong”. Nawet nie musiałem opuszczac podziemi by złapać taksówkę. Postój był na jednym z niższych poziomów. Za równowartość niecałych 3 USD po kilku minutach znalazłem się przy dolnej stacji kolejki. Trochę zaskoczyła mnie długa kolejka po bilety. Pomimo teoretycznie sporej ilosci czasu, jaką jest ośmiogodzinny okres, musiałem byc z powrotem na lotnisku ponad dwie godziny przed odlotem, by zaliczyc ponownie wszystkie kontrole, a to skracało ilość dostepnych godzin do pięciu i pół. Straciłem już trochę czasu na lotnisku na wypełnianie formularza immigration, wertowanie broszurek oraz oddawanie bagażu do przechowalni. Czterdzieści minut zajęła mi sama podróż, więc moje zwiedzanie musiało odbywac się z zegarkiem w ręku.

Na szczęście kolejka posuwała się dość sprawnie i po kilkunastu minutach byłem już na peronie gdy nadjechała kolejka.

Ten pociąg to niemal cała historia wyspy. Zamożni Anglicy chętnie osiedlali się wysoko nad poziomem morza, ponieważ panował tam przyjemniejszy mikroklimat. Upały tak nie dokuczały. W czasach przedmotoryzacyjnych problemem była jednak komunikacja. Najczęściej uzywanym srodkiem transportu była więc… bambusowa lektyka.

W 1881 roku pewien Szkot o nazwisku Alexander Findlay-Smith zwrócił się do gubernatora z prośbą o wyrażenie zgody na budowę linii tramwajowej prowadzącej w rejon szczytu. Zgoda została wydana i już siedem lat później, w maju 1888 roku uroczyście otwarto owo połączenie. Pierwsze wagony były drewniane, a linowy napęd zapewniała maszyna parowa.

W latach 1908-1949 pierwsze dwa siedzenia w wagonie były na stałe zarezerwowane dla gubernatora, o czym informowała tabliczka z brązu: „This seat is reserved for His Excellency, The Governor”.

Rok 1926 przyniósł rewolucję w postaci zmiany napędu z parowego na elektryczny. Nowe wagony zabierały od tej pory 52 pasażerów. W 1948 roku wprowadzono nowocześniejsze, metalowe wagony zabierające o dziesięć osób więcej. Te zaś w 1959 roku zastąpiły aluminiowe, klimatyzowane wagony przewożace jednorazowo 72 osoby.

Obecne, zabierające 120 osób, komputerowo kontrolowane zostały w prowadzone do eksploatacji w 1989 roku,

Nachylenie trasy waha się od 4 do 27 stopni (większą część stromo pod górę), co pozwala podczas stosunkowo krótkiej przejażdżki (trasa liczy zaledwie 1,4 km) wyjechać na wysokość 396 m.n.p.m.

Ze górnej mozna wejśc od razu na szczyt wieży (The Peak Tower), co oczywiście uczyniłem. Zmierzchało już, ale widok na miasto był przedni.

Po przeciwnej stronie, za zabudowaniami galerii handlowej (ideały ideałami, ale inwestycja musi przeciez na siebie zarobić) zalesiony stok opadał stromo w dół, a hen na końcu widać było fragment redy oraz przepływające koło niej statki.

Im większe zapadały ciemności, tym ciekawiej prezentowało się pełne światła miasto wciśnięte między góry i morze.

Kiedy już nasyciłem oczy wieczorną panoramą wyspy, zszedłem z wieży, by i ją uwiecznic na fotografii. Dziwna to wieża, której przede wszystkim brakuje smukłości. Ma kształt woka, ogromny taras na górze, przeszklone przestrzenie na niższych piętrach. Futurystyczny kształt, ale jakoś nie pasuje mi to określenie „wieża”.

No, może gdyby spojrzeć pod innym kątem, możnaby się od biedy zgodzić.

Poczatkowo myslałem, że zostanie mi jeszcze na tyle czasu, by pospacerować gdzieś po ulicach na dole, lecz nie udało się. Może jeszcze kiedyś trafi mi się okazja. Ulice obserować mogłem więc jedynie z okien taksówki, a podczas postoju na czerwonym świetle zrobic jeszcze jakieś zdjęcie w tej gęstwinie drapaczy chmur.

Drapacze zresztą cignęły się aż do samej stacji Hong Kong, przed którą wykonałem ostatnią fotkę zanim zjechałem w dół by z położonego w podziemiach peronu wyruszyć airport expressem w drogę powrotną na położone na peryferiach lotnisko

Gdynia, 03.12.2008; 13:25 LT

Komentarze