HISZPAŃSKA KLAMRA

  

Jurata czekała, Camp Blogerów kusił. Popatrzyłem tęsknie o świcie w odcinajacą się od szarogranatowego morza i zaróżowionego nieba nitkę Półwyspu Helskiego, po czym wrzuciłem rzeczy do bagażnika, wypiłem puszkę red bulla i ruszyłem w drogę do Szczecina.

Tato liczył na moją obecność. Stan jego serca znów sie pogorszył. Dwa zabiegi pomogły na krótko. Na szczęście nie brak mu optymizmu, chociaż we mnie jest jakiś wewnętrzny niepokój. Mam nadzieję, że ten optymizm i głowa pełna planów pomogą mu trzymać się dzielnie.

W niedzielę tym raze wyruszyłem ze Szczecina nieco wcześniej, zeby zdążyć na wiadomy mecz. Liczyłem, ze dojadę do Gdyni w trakcie pierwszej połowy. Po drodze chciałem jeszcze uwiecznić wykonaną z piasku Sedinę – symbol Szczecina. Piaskowa rzeźba to element akcji majacej na celu powrót przedwojennej, ogromnej rzeźby na czekający wciąż na nią pusty (jesli nie liczyć kotwicy) cokół na Placu Tobruckim. Będzie to kopia, bo na odnalezienie zdemontowanych przez Niemców figur nikt juz chyba nie liczy.

Rzeźba z piasku okazała się fajną ciekawostką, ale była to tylko dość swobodna wariacja inspirowana przedwojennym pomnikiem.

  

Pogoda była idealna do jazdy, TIR-y nie tarasowały dróg, więc jechało się całkiem szybko. Wkrótce stweirdziłem, ze jeśli zrezygnuję z postoju na kawę, to mam szansę zdążyć nawet na cały mecz. Tak też uczyniłem i w ten sposób dotarłem do Gdyni akurat gdy drużyny wychodziły na boisko.

W zakładach, które zrobilismy w pracy obstawiałem 3:1 dla Hiszpanii. Hiszpanie wygrali, ale skromnie, 1:0. Myślę, ze to sprawiedliwy wynik.

Zawsze oprócz samego meczu lubię oglądać reakcje zawodników oraz kibiców zwycięskich i pokonanych drużyn. Zazwyczaj są podobne, ale też i każdy mecz, każdy wynik ma swój indywidualny smaczek, dodający widowisku dramaturgii.

Tym razem jak to często bywa, trener zwycięzców został wielokrotnie podrucany w góre przez swoich podopiecznych.

Zdziwiło mnie, że się prawie nie uśmiechał. Tak jakby mecz się jeszcze nie skończył i emocje z niego nie zeszły. Tak jakby jeszcze się obawiał, że to tylko piękny sen.

Pewnie każde pieniądze, żeby zamienić ów wynik w senny koszmar daliby kibice niemieccy, w milczeniu obserwujący hiszpańską radość.

Na szczęście fajną tradycją tych mistrzostw się stało, że kibice obydwu zespołów bawią się po meczu wspólnie. Tak było na przykład po meczu Turków z Niemcami i tak było po dziesiejszym pojedynku. Byc może koszmary bójek i demolek kiboli powoli odchodzą do przeszłości. Może i u nas na lokalnym podwórku też tak kiedyś będzie.

Najbradziej żal mi było grającego z numerem 13 (i jak tu nie mówić o pechowej trzynastce) Michaela Ballacka. Słuchając w samochodzie radia dowiedziałem się, że ten znakomity piłkarz wielokrotnie ocierał się o szczyty, lecz nigdy nie udało mu się postawić kropki nad i. Zdobył z reprezentacją Niemiec wicemistrzostwo świata przegrywając w finale z Brazylią. Zdobył z klubem wicemistrzostwo Niemiec, z innym klubem wicemistrzostwo Anglii, dotarł do finału Ligi Mistrzów, gdzie też przegrał. Zawsze musi się zadowalać tytułem „wice”. Dzisiejszy dzień miał przynieść odmianę, ale nie przyniósł i Ballack dopisał kolejny tylko wice-tytuł do swojej kolekcji. Mógł tylko popatrzec na stojący tuz obok puchar, kiedy Michel Platini wręczał mu srebrny medal.

Ja tu o piłce i o piłce, a przecież miało byc o Tunezji. Znów nie zacznę, bo juz mi się nie pomieści w tym wpisie. A przecież dzieje się tyle ciekawych rzeczy wokół. Od bardzo poważnych po zupełnie błahe, jak chociażby przedłużenie na kolejny rok ubezpieczenia mieszkania. Polisa wyjątkowo prosta – wystarczyło wpisać imie i nazwisko, pesel, kwotę ubezpieczenia oraz adres uzbezpieczanego mieszkania. Pomyslałem sobie, ze załatwię to szybciutko przed pracą. Pracę zaczynam o dziewiątej, a punkt owej firmy ubezpieczeniowej otwierają o ósmej. Byłem tam pięć po ósmej. Pani była bardzo miła, nawet poczęstowała mnie kawą, chociaż uważałem, że szkoda kawy, której pewnie nawet nie zdążę dopić. A tu niespodzianka, bo to był pierwszy dzień w pracy owej pani. Nic nie chciało się jej wczytać, komputer się zawieszał, a czas płynął. Coraz bardziej nerwowo spoglądałem na zegarek, ale znosiłem owe operacje z pełnym godności spokojem.

– Dobrze, ze pan taki cierpliwy – mówiła speszona pani – że pan się nie denerwuje…

– Co się mam denerwować – skłamałem – przecież każdy kiedyś miał swój pierwszy raz…

– No znów mi nie wychodzi. Wrzuciłam wszystkie dane i pokazuje mi tysiąc osiemset.

– Tysiąc osiemset złotych składki? – tu akurat lekko się zdenerwowałem.

– Nie! Nie składki. – uspokoiła mnie pani – Komputer mi pokazuje, że ma pan tysiąc osiemset lat – kontynuowała zakłopotana.

– Nie sądziłem, że będzie oceniał mnie po wyglądzie.  Bo pesel przecież zlicza tylko do stu lat.

– No to ja już sama nie wiem…

Pani poszłą na zaplecze i po kilku chwilach przyprowadziła kolegę. Kolega, wyglądał jakby zobaczywszy ekran komputera chciał złapać się za głowę, ale spokojnie coś tam pozmieniał, wklepał dane na nowo i po trzech minutach polisa była gotowa. Pożegnałem się i popędziłem na parking. Zresztą zupełnie niepotrzebnie bo i tak już dochodziła dziewiąta i nie miałem szans dotrzeć do biura na czas. Zabrałem ze soba za to przyrzeczenie owej pani, że kiedy za rok zechcę u niej ponownie przedłużyć polisę, z pewnością pójdzie jej to sprawniej.

Następny wpis juz niemal na pewno będzie o Tunezji. Któraś z naszych znajomych (bynajmniej nie blondynka) zapytała jak bylo na tym naszym urlopie.

– Ta Tuznezja to hiszpańska wyspa? – dodała na koniec.

– Nie. – odparłem najspokojniej jak potrafiłem – To takie państwo w Afryce. Między Algierią i Libią.

– Ach racja! Pomyliło mi się z Tanzanią – poprawiła się koleżanka.

Dobrze, że akurat nie popijałem drinka, bo bym się zakrztusił. Utkwiłem tylko pytający wzrok w jej twarzy. Nie zdążyłem wyartykułować pytania, bo nie bardzo sam już kojarzyłem co się jej z Tanzanią pomyliło i dlaczego.

– To znaczy, nie z Tanzanią ale  z Teneryfą – poprawiła się koleżanka raz jeszcze.

Wyjaśnilismy sobie, że Tunezja to nie hiszpańska Teneryfa i teraz będe mógł spokjnie zacząć. A przy okazji ten wpis ująłem w hiszpańską klamrę: od złotego medalu po wyspę na spędzenie urlopu.

Gdynia, 30.06.2008; 01:45 LT

Komentarze