HEY NA ZATOCE

W nocy przepłyniemy pomiędzy Półwyspem Jukatan a Kubą i tym samym z Zatoki Meksykańskiej przedostaniemy się na Morze Karaibskie.

Amerykańska telefonia komórkowa zrobiła mnie w bambuko. Nie sądziłem, że ciagle widząc brzegi niewielkiej w końcu rzeki, nie zdążę wrzucić wpisu na bloga. Faktem jest, że ujście rzeki Calacasieu do szczególnie zaludnionych nie należy. Komu by się chciało stawiać maszty wśród bezkresnych łąk?

Postałem więc na pokładzie i pożegnałem stały ląd. Lubie ten moment przekraczania granicy między dwoma światami. Z jednej strony pozostaje kraina kusząca swoim niepowtarzalnym pieknem, zapraszająca do odkrywania swoich tajemnic dalej i dalej w interiorze, a naprzeciwko niej bezkresna dal morza, które zawiedzie wędrowca ku najdalszym, najbardziej egzotycznym lądom, jeżeli tylko starczy mu woli i odwagi. Z jednej strony znane i bezpieczne (przynajmniej takim się wydaje), a naprzeciwko skryta za widnokręgiem niewiadoma, wymagająca zmagań z falami by dopuścić podróżnika w swoje granice.

Jeszcze ląd, jeszcze plaża, jeszcze linia falochronu i nagle delikatne kołysanie oznajmia opuszczenie zacisznego, osłoniętego akwenu. Jeszcze tylko boja… czasem jedna czasem więcej – ostatni łącznik, ostatnie znaki markujace podwodne przeszkody, po minięciu których ma się przed sobą już zupełnie otwartą przestrzeń i koncentracja na manewrach ustępuje miejsca spokojowi.

Inaczej jest kiedy się wraca. Wtedy boja jest pierwszym znakiem, wypatrywanym w skupieniu. Ja szczególnym sentymentem darzyłem boję SWIN-N, ustawioną na Bałtyku daleko od naszych brzegów, a zarazem zwiastującą zbliżającą się redę Świnoujścia. Od niej przygotowania do wejścia do portu nabierały tempa, coraz częstszy był kontakt ze stacją pilotów, wypatrywało się kolejnych, njapierw pojedyńczych, niczym kamieni milowych, boi, a potem już bramek, których czerwone i zielone światła wyznaczały strony bezpiecznej rynny wiodącej między przybrzeznymi ławicami wprost ku główkom falochronu. Jeżeli miało się szczęście wpływac w dzień, to zamiast świateł ogladało się szerokie, złociste plaże, a na falochronach spacerujących turystów. Wpływało się między ludzi, wracało do normalnego świata za rufą pozostawiając wilgotne pustkowia.

Teraz oglądałem oddalające się za rufą falochrony wyznaczające ujście teksańskiej rzeki.

Na lądzie zapalały się kolejne światła, świadczące, ze nie taki on znów pusty jak mi się przez moment wydawało. To wszystko było już jednak przeszłoscią. Naszą drogę wyznaczały inne światła. To całe mrowie platform wiertniczych rozrzuconych po szelfie, między którymi lawirując mieliśmy wydostać się na bezpiecznie pute obszary.

Żegluga między nimi trwała całą noc.

Rano było już pusto.

Daleko od lądowego świata życie toczy się swoim rytmem. Zostałem odcięty od swoich e-mailowych adresów, a to co przekierowywano dla mnie na adres statkowy, stanowiło bardzo skromny ułamek codziennej korespondencji. Zajmowałem sie przygotowaniami statku do corocznych inspekcji, ale też znajdowałem czas i na nadrabianie biurokratycznych zaległości z lądu, i na lekturę ksiązki. Na koniec dnia, tak jak teraz, zasiadam w fotelu, piszę bloga off-line słuchając zabranej ze sobą muzyki. Właśnie leci z głośników najnowsza płyta Hey, która kupiłem gdzieś na przełomie roku, ale te wczesniejsze odsłuchania odbywały się ciągle w biegu. Dopiero kołysany wodami Zatoki Meksykańskiej mogę założyć słuchawki, oprzeć głowę na oparciu fotela, przymknąć oczy i spokojnie wsłuchać się w płynące z komputera dźwięki.

– No, słuchajcie, to już koniec koncertu… – oznajmia po jakimś czasie  Kasia Nosowska z compactu.

Kończę więc i ja dzisiejsze pisanie. Jeszcze łyk kawy, gryz prince polo (wziąłem ich zapas ze sobą) i położę się poczytać trochę przed snem. Jutro od rana czeka mnie oglądanie zbiorników. Nie lubię tego. Znów wyjdę ubłocony jak nieboskie stworzenie. Ale tym sie będę martwić jutro. Póki co, niech trwa piątkowy wieczór.

 

Zatoka Meksykańska, 15.02.2008; 20:50 LT

Komentarze