We wtorek pojechalismy na Półwysep Helski. Jak tylko skończyłem pracę, zabrałem dzieciaki i ruszyliśmy w drogę. Byłem trochę zmęczony i moje reakcje nie były pełne refleksu. Musiałem uważać. I uważałem. Staliśmy spokojnie na światłach w Redzie, gdy nagle coś huknęło wystrzeliło nas jak z katapulty.
– No to dojechaliśmy. Szlag by to trafił. – wysiadałem wściekły. Wiadomo, wtorek. Mój pechowy dzień.
Najbardziej zdziwiłem się gdy obejrzałem tył swojego auta. Jedynie tablica rejestracyjna była punktowo wgnieciona. No i połamana plastikowa ramka od tejże. Uszkodzenia niewspółmiernie małe do huku i odrzutu. Pan z chryslera, który na nas najechał był bardzo zdenerwowany i jednocześnie szczęśliwy, że nic groźnego się nie stało. Od ręki zapłacił mi 50 zł za straty i rozjechaliśmy się w spokoju.
Najpierw zatrzymaliśmy się w Pucku. Zwiedzilismy rynek, poszukaliśmy kaszubskich napisów, Paulina z Agnieszką (jej koleżanka, która przyjechała razem z nami) rzuciły się na widokówki, a potem wszyscy razem poszliśmy wzdłuż plaży na krótki spacer połączony z oglądaniem panoramy półwyspu, na który wkrótce mielismy wjechać.
Była to moja pierwsza wizyta na półwyspie od strony lądu. Kiedyś już tam byłem, ale popłynąłem statkiem. Mierzeja wydawała mi się w rzeczywistości nawet węższa niż sobie wyobrażałem. I te nazwy miejscowości… Słynne Chałupy, już bez naturystów, Kuźnica, o której uczyłem sie na lekcji historii, że była tam jedna z linii obrony polskiego wojska, Jurata – symbol wielkiego świata. Jurata i dziś prezentuje się całkiem fajnie. Gdyby nie brak czasu, zatrzymałbym sie tam na dłużej. I wreszcie Hel. Dotarliśmy tam krótko przed zachodem słońca. Trochę szkoda, bo nie zdążyliśmy do fokarium, ale bylismy tam dwa lata temu więc aż tak bardzo nie żal.
Brzeg urywał się dość gwałtownie, ale wschodni kraniec kusił szeroką plażą.
Minęliśmy miasto i poszliśmy w stronę plaży. Postanowiliśmy dotrzeć do wschodniego krańca półwyspu. Piaszczysty brzeg rozciągał się szeroko, ale równie gwałtownie urywał, a woda szybko stawała się głęboka. Oczywiście, jak zwykle tego lata, wieczór był zimny więc o kąpieli raczej nie było mowy. Popatrzylismy trochę na oświetlony i mocno odcinający się od ciemnego już zachodniego nieba prom zdążający do Szwecji, a potem wróciliśmy do auta, które zaparkowaliśmy dokładnie po drugiej stronie miasta. Ruszyliśmy, kiedy zaczynała się Powtórka z Rozrywki, którą moi młodzi pasażerowie zdążyli już zaakceptować i nie katowali mnie swoją muzyką.
Zanim dojechalismy do Juraty, z lasu wyszła… gromada młodych dzików. Pasiaste świnki wcale sie nie śpieszyły i musieliśmy zatrzymać się aby je przepuścić. Najbardziej żal, że akurat na plaży wyczerpały sie baterie w aparacie. Dziczki w świetle reflektorów aż prosiły się o sfotografowanie.
Jechalismy, jechaliśmy, w radiu zaczęła się następna audycja, a na siedzeniach zapanowała głęboka cisza. Przerwał ja dopiero mój komunikat, że dotarlismy do domu. Mijała już północ. Nikt nawet już nie myślał o kolacji. Zalegliśmy w łóżkach i natychmiast „odlecieliśmy”. Zazdrościłem trochę pochrapującej trójce, ze mogła spać choćby do południa. Mój budzik w komórce nastawiony był na 07:15.
Gdynia, 01.07.2005