GRANICE WOLNOŚCI KLOSZARDÓW

To miał być kolejny komentarz w dyskusji dotyczącej poznańskiego dworca (http://mojaszuflada.blox.pl/2012/11/NOC-NA-GLOWNYM-W-POZNANIU.html). Stwierdziłem jednak, że jego objętość jest zbyt duża, więc potraktuję go jako oddzielną notke.

Zdaniem Lala.lu bezdomni są ludźmi wolnymi, więc usuwanie ich z dworca przez policję (a w domyśle także przez inne służby) byłoby naruszeniem ich praw. Nie są bowiem obywatelami drugiej kategorii i mogą korzystać z takich samych przybytków jak pozostali, chocby nawet komuś niezbyt się to podobało.

W pełni się z tym zgadzam i byłbym ostatnim, który kazałby kloszardom wynosić się z dworca tylko dlatego, że są nieogoleni, mają brudne ubranie, czy delikatnie mówiąc niezbyt ładnie pachną. Jednak do pewnej granicy. Jakiej? Ano takiej, jaką stawiają sobie wszyscy pozostali obywatele. Przeciętny człowiek na dwocu kolejowym przebywa zazwyczaj w związku z odbywaną podróżą. I całe jego zachowanie ukierunkowane jest w tym celu. Stoi w kolejce do kasy, pije herbatę w barze, siedzi (podkreślam: siedzi) na ławce w poczekalni, wreszcie idzie na peron i wsiada do pociągu.  Mogą być jeszcze ludzie innego typu. Przychodzą na dworzec bo lubią. Korzystają z tych samych elementów dworcowej infrastruktury, co zwykli podrózni, ale do pociągu nie wsiadają. Pobyt na dworcu traktują jak spacer. Wolno im. Jedni idą do parku, inni do teatru, ktoś do galerii handlowej, a ten typ ludzi na dworzec. Jeżeli wolno im to dlaczego nie miałoby byc wolno bezdomnym? Ano dlatego, że bezdomni posuwają się dalej niż przeciętni obywatele i przekraczają powszechnie przyjęte normy.  Mało, który podróżny kładzie się na ławce albo pod ścianą nawet jeśli by był bardzo zmęczony, a już na pewno nie przynosi ze sobą płacht tektury, na których mości sobie legowisko. Zwykli ludzie zazwyczaj nie nękają innych prośbami o jałmużnę, która potem często zamieniana jest na piwko, albo tanie wino. Zwykli ludzie nie czyhają na niedojedzony kotlet (zdarzało się, że w barze ktos odchodził na chwilę od stolika by przynieść n.p. dodatkową serwetkę, a po powrocie zastawał kogoś konsumującego jego posiłek). Dopóki bezdomny przychodzi na dworzec tylko po to, aby się ogrzać, ale zachowuje się zgodnie z przyjętymi przez ogół normami, nie mam i nie mogę mieć nic przeciwko. Sam jednak niejednokrotnie byłem nagabywany na dworcu w Sopocie przez kloszardów okupujacych parapet nad grzejnikem w sąsiedztwie bankomatu o drobne datki. Czasem owym panom wystawała z kieszeni butelka piwa. Mi, facetowi było nieprzyjemnie, a co dopiero jakiejś samotnej kobiecie, która zmuszona była skorzystać z automatu? Inna sytuacja natym samym doworcu: kupuję bilet, wyciągam portfel i płacę pani w kasie. W tym momencie podchodzi kloszard i niemal zaglądając mi przez ramię prosi „o złotóweczkę”. Z całym szacunkiem – nie mam ochoty, by ktoś lustrował zawartość mego portfela.

Czy naprawdę wolność jednostki, a więc i kloszarda jest na tyle święta, że nie można z tym nic zrobić? Żyjemy w cywilizowanym społeczeństwie, więc nie żądam wyrzucenia ich na przysłowiowy „zbity pysk” na chłód i mróz, skazując na głód i poniewierkę przeganianych od drzwi do drzwi. Żyjemy w cywilizowanym społeczeństwie i takim ludziom na życiowym zakręcie powinniśmy pomóc. Pomagając powinniśmy jednak także wymagać.

Cywilizowane miasto powinno mieć więc schroniska z gwarancją godnego noclegu dla takich skrzywdzonych przez los ludzi. Z tego co wiem, większość naszych miast (przynajmniej tych dużych) takie przybytki posiada. Zastanawiam się więc, co kieruje bezdomnymi, że nie chcą spędzać tam nocy preferując dworcową halę? Wydaje mi się, że gdybym był na ich miejscu wolałbym tę odrobinę prywatności w wieloosobowej sali oraz noc na normalnym łóżku, z normalną toaletą w pobliżu, niż wystawianie się na widok publiczny leżąc na kawałku tektury pośród spieszących w rozmaitych kierunkach podróżnych.

Po pierwsze alkohol. W noclegowniach jego spożywanie jest zabronione, więc niektórzy wybierają „wolność” i koczują na dworcach – oczywiście popijając rozmaite trunki. Jak to się jednak ma do prawa zabraniającego spożywania alkoholu w miejscach publicznych? Czy nie mozna go twardo egzekwować?

Po drugie możliwość „zarobkowania”. Żebractwo jest jednak taką samą działalnością gospodarczą jak każda inna. Jeżeli zabraniamy babuleńce sprzedawać na dworcu pomidory i pietruszkę z jej ogródka, to dlaczego jest przyzwolenie na żebranie właśnie tam?

Po trzecie jedzenie. Kloszardzi prawdopodobnie liczą, że dostaną czasem coś do jedzenia od kupujących jakieś posiłki podróżnych.  Głód tych ludzi powinien jednak napawać wstydem całe społeczeństwo, a jego władze w szczególności. Niemożliwe, by nie dało się zorganizować jakichś prostych, ciepłych posiłków wydawanych między innymi w godzinach nocnych w prowadzonych przez miasto noclegowniach. W sytuacji gdy wyrzucamy żywność niespożytą, bo kupiliśmy jej po prostu za dużo, widok głodnego powinien ranić wyrzutem sumienia.

Nie wiem jakie jeszcze przyczyny powodują ową zadziwiającą, nieodwzajemnioną  miłość do dworców wśród bezdomnych. Może ktoś robił jakies badania? Zastanawiam się, czy skoordynowana z wielu stron akcja nie mogłaby przynieść skutku? Z jednej strony zagwarantowanie noclegów w ciepłym pomieszczeniu, w normalnym łóżku, z ciepłą zupą, chlebem i herbatą dostępną dla tych, którzy z noclegu korzystają, a z drugiej twarde egzekwowanie norm i stanowcze usuwanie łamiących je obywateli. Tych, którzy piją, żebrzą, zaczepiają podróżnych, urządzają nieestetyczne sypialnie i.t.p. Dodatkowym bodźcem mogłaby byc też możliwość umycia się, ogolenia, a może nawet (jeśli miasto na to stać) wyprania brudnej odzieży. Jest marchewka więc musi być i kij w postaci stanowczych funkcjonariuszy. Ktoś powie, że to walka z wiatrakami, że raz przegonieni wielbiciele denaturatu za kilkanaście minut pojawią się ponownie. No właśnie. W tym tkwi sekret stanowczości. Jeżeli wiedzą, że po kilkunastu minutach mogą rozłożyć się ponownie i przez najbliższe dwie godziny będą mieć spokój, na pewno skorzystają. Jeżeli jednak tuż po ponownym rozłożeniu legowiska zostaną po raz kolejny zdecydowanie wyproszeni, a potem jeszcze i jeszcze raz, w końcu dadzą za wygraną. I wcale odpowiednie służby nie muszą ganiać się z nimi po korytarzach. Dziś, w dobie powszechnego monitoringu można obserwować dworzec nie ruszając się zza biurka. Jedna osoba kontroluje monitory  i informuje tych, którzy patrolują hale oraz perony. Gdyby dbający o porządek funkcjonariusze mieli tyle wytrwałości i stanowczości, co wlepiający mandaty w strefach płatnego parkowania, problem już dawno zostałby rozwiązany.

Przykład Poznania, gdzie zamyka się dworzec na pół nocy, akurat wtedy kiedy podróżnym jest on najbardziej potrzebny (poczucie bezpieczeństwa w ciepłej, oświetlonej i monitorowanej hali jest bez porównania większe niż na chłodzie i mrozie, w półmroku na zewnątrz) jest w zasadzie przyznaniem się do porażki, świadectwem kompletnego braku pomysłu jak rozwiązać problem bezdomnych. W imię czystości oraz estetyki dworca, wyrzuca się wraz z kloszardami wszystkich pozostałych.

W pociągu Szczecin – Gdynia, 03.11.2012; 18:40 LT

Komentarze