Rano jak zwykle opuszczałem hotel w ostatniej chwili. Doszedłem już do tego, że nastawiam budzik na czwartą rano, a mimo to wciąz nie mogę nadążyć z biurokracją. Kiedy koło siódmej wieczorem wracam ze statku, jestem juz tak zmęczony, że nie chce mi się dosłownie nic.
Napuszczam wody do wanny i leżę (czasem przysypiam) słuchając piosenek Osieckiej, Kofty, albo Hey. Tak kąpiel trwa co najmniej godzinę. Czasem trzeba dopuszczać ciepłej wody… Potem jeszcze trochę internetu, ale tylko dla przyjemnośći i spać, bo znów trzeba wstawac o czwartej do pisania raportów. Czego nie zrobię wtedy, to na statku się nie uda z pewnością. Na statku nie wiadomo za co sie zabrac najpierw. Każdy ma jakąś sprawę, a jeszcze tyle prac do sprawdzenia.
Wybiegałem więc z tego hotelu za dziesięć ósma, a w drzwiach jakbym dostał potęzny cios w klatę. Poczułem sie jak w piecu. Tutejsze lato doskwiera nam tu od jakichś dwóch tygodni, lecz takiego dnia jak dziś jeszcze nie było. Przeciez dopiero zbliżała się ósma, a temperatura dochodzila już do trzydziestu czterech stopni w cieniu.
W takich warunkach wejście kilkanaście metrów po drabince na suwnicę było wyzwaniem. Ciało zanurzone w gęstej, powietrznej zupie, każdy ruch spowolniony i każdy okupiony znacznym wysiłkiem. Kask ściśle przylega mi do czoła. Kiedy potrzebuję na chwile go zdjąć, uwolniony spod niego pot zalewa mi oczy, jakby ktoś chlusnął szklanką wody. Suwnica jest jednak niczym w porownaniu ze zbiornikami, gdzie jednoczesnie pracuje wielu spawaczy, palniki tną stal, od dymu nie ma czym oddychać. Kombinezon, zupełnie mokry można wyrzymac po takiej wizycie, a twarz czarna od ciągłego wycierania. I tylko oczy bieleją w tej czerni. Podobni jesteśmy górnikom na przodku, kiedy wychodzimy ze stalowych labiryntów.
Dzisiejszy dzień nie może tak ciągnąć się w nieskończoność. Musi nastąpic jakieś przesilenie. Czekamy na burzę, ulewę, ktore muszą nadejśc przynosząc ulgę.
Jiangyin, 20.06.2009; 13:00 LT