GŁÓŚNOŚĆ POWYBORCZA

Do Gdyni dojechałem o wpół do trzeciej nad ranem. Po czterech i pół godzinach jazdy (w tym dwadzieścia pięć minut quasi-snu na rozłożonym fotelu na parkingu stacji Statoil  w Słupsku) czyli o trzy godziny szybciej niż w piątek. To, że jechalo mi się dobrze, zawdzięczam m.in. Elektrycznym Gitarom. W niedzielę obejrzałem „Szansę na sukces” z ich udziałem i uświadomiłem sobie, że z przyjemnością słucham ich piosenek. Tym większą, że już dawno nie zaaplikowałem sobie ich większej dawki. Mieliśmy kiedyś w domu niemal wszystkie ich płyty, ale przy podziale majątku, tak samo jak kot oraz krajalnica do warzyw przypadły mojej eks.

Przed wyjazdem wpadłem więc jeszcze na chwilę do Empiku poszperać w ich ofercie. Wybrałem koncertową składankę i to był dobry strzał. Jak tylko odprowadziłem Paulinę do autobusu i tradycyjnie zakończyłem eskortowanie go rozjazdu naszych dróg, głośność dałem niemal na maxa i z refrenem tłukącym w szyby od wewnątrz

Bo ja muszę być w ruchu,

Słyszeć wiatru swist w uchu…

mknąłem pustawą o tej porze szosą. I najważniejsze, że taki muzyczny kop zupelnie odegnał senność, ktorej obawiałem się gdy wczesnym rankiem obudziła mnie sąsiadka z dołu wydzierając się z całego gardła na swojego synka.

– No i jak zapiąłeś te guziki gamoniu!!! No jak?!!!

A po chwili:

– Pospieszysz się, k…, czy nie???!!! Mamy pół godziny!!!

Spojrzałem na zegarek. Była 07:40. Położyłem się po pierwszej więc ambicje miałem obudzić się około dziewiątej. Złość na sąsiadkę ustąpiła refleksji nad smutnym losem tego dzieciaka, który regularnie wysłuchuje wrzasków swojej mamy.

Słuchałem więc sobie ulubionych kawałków do Płotów, a nawet trochę dalej, do czasu gdy trzeba było sie zatrzymać z powodu zablokowanej drogi. Wyłączyłem odtwarzacz. Natychmiast przypomniała mi się piątkowa mordęga za Wałczem. Tym razem jednak nie pomarańczowe lecz niebieskie koguty błyskały w oddali groźnie. Kiedy kwadrans później rozpoczęto wahadłowe przepuszczanie pojazdów, miałem niemiłą okazję przejechać tuż obok zmasakrowanego malucha, który najwyraźniej zderzył się czołowo z nadjeżdżającą z naprzeciwka furgonetką z lawetą. Tam gdzie powinien być fotel kierowcy malucha ział lej sprasowanej blachy. Furgonetka leżała w rowie po przeciwnej stronie. Ciarki przeszły mi po plecach.

Za Koszalinem tradycyjnie rozpoczęła się „Dobra nocka”. Tym razem była to dyskusja o życiu z pasją. Temat fajny i ciekawy, ale spokojny klimat w połączeniu z późna porą zrobił swoje i musiałem chociaż na chwilę przymknąć oczy. Stacja „Statoil” w Słupsku nadawała się do tego celu znakomicie. Niecałe pół godziny wystarczyło, by ruszyć z nową energią. Spokojnie dojechałem do Gdyni.

Gdynia, 10.10.2005

 

Komentarze