FRIED KIEŁBASA W MIEŚCIE CZAROWNIC

 

W 1692 roku w Salem doszło do zbiorowej histerii i procesów o czarnoksięstwo. Objęły one osiemdziesiat osób, z których dziewiętnaście skazano na smierć

W czasach licealnych, byłem w teatrze na spektaklu „Czarownice z Salem”. Kiedy więc w Visitors Center trafiłem na foldery reklamujące m.in. muzeum czarownic w tym mieście, i kiedy okazało się, że musiałbym tylko nieznacznie zboczyć z drogi, żeby tam dojechać, postanowiłem, że własnie to miejsce będzie celem mojej „sightseeing tour” przed odlotem. W sam raz na dobre dwie godziny spaceru, na który mogłem sobie pozwolić.

Zadowolony byłem z planu, ale zaczęły mnie niepokoić narastające korki po tym, jak opuściłem autostradę. Ostatni odcinek przed wjazdem do miasta był już prawie sparaliżowany, Auta posuwały się w żółwim tempie. Kiedy zaś dotarłem do centrum, okazało się, ze nie ma gdzie zaparkować. Tłumy ludzi, tłumy aut, wąskie uliczki, mnóstwo tablic ostrzegających przed odholowywaniem nieprawidłowo zaparkowanych samochodów. Naganiacze oferowali miejsca parkingowe za ceny rozpoczynające się od dwudziestu dolarów.

Już wszystko było jasne. Halloween! Czyz może być lepsza okazja na promocje miasta niż trwający przez cały październik, aż do Halloween, festiwal poswięcony magii i czarnoksięstwu w mieście, które zasłynęło jednym z najsłynniejszych procesów czarownic? A gdy jeszcze doda sie do tego trwającą od ładnych paru lat potteromanię? Wszystko jest na sprzedaż.

Niesamowicie plecie się historia rozmaitych miejsc. Gdyby nie ów proces, który stał się hańbą dla tej społeczności i przyczynił się do walnie do bardziej neutralnego swiatopogladowo ustroju późniejszych Stanów Zjednoczonych, dziś Salem byłoby mało znanym miasteczkiem, jakich wiele w tej okolicy. Tragedia w postaci skazania na śmierć tylu niewinnych przyczyniła sie do dzisiejszej prosperity miasta, do którego ciagną pielgrzymki złaknionych wrażeń turystów. Oczywiście najmniej chodzi już o sam proces i o historię. Salem wybrano na miejsce zabawy, doskonale nadające się ze swą przeszłością na rozmaite przebieranki.. Ot, zwykły karnawał.

Kiedy w końcu udało mi się znaleźć miejsce do zaparkowania i doszedłem do centrum spotkało mnie srogie rozczarowanie. Muzeum czarownic było oblegane przez tłumy przyjezdnych, a kolejka do kasy przypominała te po mięso znane u nas z casów komuny.

Ograniczony czasem zmuszony więc zostałem do rezygnacji z założonego planu. Wtopiłem się więc w tłum i urządziłem sobie spacer po centrum. Nie znalazłem nic szczególnego z zabytków, albo nowoczesnej architektury, co wyróżniałoby to miasto. Wyglądało tak, jakby wszyscy przyjechali tutaj przede wszystkim z głębokim przeświadczeniem, że to miasto rzeczywiście jest nawiedzone.

I miasto dba, aby goście nie byli rozczarowani. Nocne zwiedzanie miasta przy wątłym świetle świec lub pochodni to niemalże żelazny punkt programu. A muzea… Jest ich bez liku. Muzeum Koszmarów,  Laboratorium Frankensteina, Wioska Czarownic,  to tylko pierwsze z brzegu.

Turysci podejmują reguły gry i na deptaku przeiwja się niekończący sie pochód wiedźm, wampirów czarodziejów i innych podejrzanych typów

Wśród nich są „prawdziwi”, miejscowi czarownicy i rozmaite straszydła gotowe wystraszyć napotkanych przechodniów, ale takie mamy czasy, że już żadnej swiętości. Nawet straszydła nie robia wrażenia i jeszcze trochę, a to one zaczną sie bać.

Wśród zalewu taniej, jarmarcznej rozrywki znaleźć jednak można perełki (mam nadzieję, bo nie sprawdzałem). To na przykład spektakl „Cry Innocent”, który przenosi w mroczne czasy polowań na czarownice. Przedstawienie interaktywne, z udziałem widzów. Marzyłoby mi się, aby odtworzyc tamte czasy i atmosferę tak realistycznie, że uczestnicy imprezy gotowi byliby ulec zbiorowej histerii i przyczynic sie do skazania niewinnych. To byłaby bardzo ciekawa lekcja, obrazująca, że zwykli, godni szacunku ludzie gotowi są pogrążyć niejedno istnienie jeśli zdrowy rozsądek ugnie się przed jakąś paranoiczną ideą.

Dziś już nikt nie szuka czaroksiężników (chociaż ostatni proces o czary miał miejsce w Wielkiej Brytanii juz po II Wojnie Światowej), ale znamy dobrze z własnego podwórka polowania na czarownice innego rodzaju. Niejeden „myslący inaczej” przypłacił swoje poglądy utratą życia, a wielu złamaniem kariery zawodowej, zniszczeniem zycia prywatnego i.t.d.

Mam nadzieję, że stoisko z książkami oferuje nie tylko tanią, jarmarczną rozrywkę, lecz także coś poważniejszego.

Bo jednak przede wszystkim jest to wileka zabawa, karnawał. Nawet kina zmieniły repertuar.

Oczywiście mnóstwo stoisk towarzyszących, jak na każdym festynie, a mnie szczególnie zaskoczyło to oferujące „fried kiełbasę”.

Tylko dlatego, że pięć minut wcześniej zaliczyłem już przekąskę w ramach lunchu, odpuściłem sobie te kiełbasę. Inaczej bym nie przepuscił. Uwielbiam kiełbasy, a na dodatek wsparłbym nasz narodowy biznes. Bo niewatpliwie kiełbasa była dziełem polskich rąk.

Uff! Zdążyłem. Dochodzi dwudziesta. Za dwadzieścia minut ogłoszone zostaną wstępne wyniki wyborów i juz nie będzie mowy o siedzeniu przed komputerem. Potem zaś nocny pociąg do Gdyni.

Najważniejsze, że zdążyłem oddać swój głos. Wcześniej miła niespodzianka, że moje konkursowe hasło agitujące do udziału w wyborach znalazło uznanie w oczach jurorów i znalazło sie w gronie wyróżnionych w dodatku lokalnym.

A teraz już przed telewizor.

Szczecin, 21.10.2007; 20:20

 

Komentarze