Zaciągnęło sie juz około północy. Żeby tylko nie złapać opóźnienia, pomyslałem, bo ładunek był wrazliwy na wilgoć i nie było mowy by cokolwiek robic w czasie deszczu. Kiedy obudziłem się rano, strugi deszczu spływały po bulaju.
– Mają rozpocząć załadunek w południe – powiedział kapitan przy sniadaniu.
– Przejaśni się?
– Tak, ma się wypadać do południa.
Jakos nie widać było poprawy i przy obiedzie chief zakomunikował, że dokerzy właśnie rozjechali sie do domów. Przyjdą do pracy nazajutrz o siódmej rano. I tak straciliśmy dobę.
Obejrzałem więc spokojnie statek, oceniłem postęp prac, wymyśliłem nowe punkty, a około czwartej wpadłem na pomysł, by zrobic sobie przerwę i korzystając z okazji dłuższego postoju oraz tego, że dysponuję samochodem zwiedzić położony niedaleko Savannah Fort Pulaski.
To nic, że lało. Nie wiadomo, kiedy trafi się następna okazja. Nigdy nie wiadomo, czy w ogóle się trafi.
Gdzie spojrzeć tam trawa. Hen, po widnokrag…
A w trawie oczywiście zyją żółwie.
Zaraz za rogatkami wjechałem na rozległą równinę pokrytą po widnokrąg morzem traw, poprzecinaną rozlewiskami. Tak dotarłem na wyspę, na której znajdował się fort. Trudno było się nie zorientować, że byłem jedynym zwiedzającym. Parking świecił pustkami. Nie dość, że pogoda fatalna, to jeszcze przyjechałem kwadrans przed zamknięciem bram.
– O mój Boże! – pani bileterka załamała ręce na mój widok – My zaraz zamykamy!
– Czy to znaczy, ze już nie mogę wejść?
– Możesz, oczywiście że możesz, ale masz tylko… – spojrzała na zegarek -… czterdziesci pięć minut. I oczywiście z tego powodu nie musisz płacić za wstęp.
– Miło mi. Czterdzieści pięć minut wystarczy.
Teraz już wszyscy Amerykanie będą wiedzieć, że Pulaski był Polakiem.
I tak prawdopodobnie nie siedziałbym tam dłużej. Mam przecież pracę, nie przyjechałem do Savannah na wycieczkę. Przy okazji zaoszczędziłem trzy dolary na bilecie.
Fort znajdował się na terenie parku obejmującym niemalże całą wyspę. Kiedy już wszedłem na jego teren, jednego zrobiło mi się szkoda. W oddali pasły się jakieś jeleniowate, a tabliczki informowały o żyjących na mokradłach aligatorach, do których nie powinno się podchodzić na odległość bliższą niż dziesięć stóp, nie dopuszczać do nich dzieci ani psów. Warto by było porozglądać się za aligatorem, ale i tak już zmierzchało więc to, że już zamykali w zasadzie nic nie zmieniało.
Trochę dzikiej zwierzyny, zadumanej nad wielkością fortu, jednak zobaczyłem.
Zawróciłem z mokradeł rezygnując ze zrobienia fotek zwierzynie i skupiłem się na pierwotnym celu czyli obiekcie wojskowym.
Najbardziej zaskoczyło mnie, ze na takim pustkowiu powstał zbudowany z cegieł bastion wielkości mniej więcej tego wokół Kopca Kościuszki w Krakowie. Musieli chyba uruchomić specjalną cegielnię na ten cel.
Wewnątrz fortu.
Wnętrza prawie jak w Malborku 🙂
Na murach.
Jeszcze nie zdążyłem przeczytać ulotki, bo klikam ze Starbucks Coffee, gdzie zatrzymałem się w drodze powrotnej na kawę, więc trudno mi powiedzieć jak wielkie znaczenie miał ów fort w tamtych czasach i czym się wsławił. Ja gdybym był dowódcą inwazyjnej armii po prostu omijałbym forty, zajmując kraj, a obrońców zostawiając w ufortyfikowanych lecz izolowanych wyspach. Przeczytam na statku do poduszki.
Z fortu wyjeżdżałem już o zmroku.
Savannah, 08.12.2005; 19:55 LT