EPOKA LODOWCOWA ORAZ INSPIRACJA SYNERGIĄ

                                  

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nie siedziałem w pracy tak długo jak zwykle. Pojechałem na Skwer Kościuszki. Kupiłem „Politykę”, w Coffee Heaven zamówiłem kanapkę na ciepło, sernik i kawę, po czym oddałem się lekturze przy kolacji. A potem poszedłem juz prosto do kina.

O tej porze wybrać się mogłem na jeden z dwóch interesujących mnie filmów: „Nagi instynkt 2” albo „Epokę lodowcową 2”. Obydwa to kontynuacje, a więc towar obciążony dużym ryzykiem nietrafionego zakupu. „Nagi instynkt” pamietam jako rewelacyjny, lecz w sobotę w radiu nie zostawiono na nim suchej nitki. Pierwszą część” Epoki lodowcowej” również wspominam bardzo miło, a o dalszej części nie wiedziałem prawie nic.

Uznałem, że bardziej wskazana jest mi lekka komedia zamiast thrillera, więc poszedłem na kreskówkę. Kreskówka to chyba złe określenie. Z założenia deprecjonuje najważniejszą część przedsięwzięcia czyli obraz. A ten jest wręcz perfekcyjny. Twórcy animacji komputerowej prześcigają się w pomysłach, by ich krajobrazy na ekranie wyglądały prawie jak naturalne. Tutaj w wiekszości były dopieszczone wyjątkowo. A sama akcja, cóż, jak to w większości „dwójek” jest gorszą kopią pierwowzoru. Silną stroną wielkich hitów tego gatunku w ostatnich latach było polskie tłumaczenie dialogów. Nie trzymało się ściśle oryginału i dzięki temu m.in. „Shrek” bawił podwójnie.

W ciagu dalszym „Epoki” dialogi, jakkolwiek śmieszne, to jednak na kolana nie rzucają. Podobnie z samą akcją, która  niczym szczególnym nie zaskakuje. Wygląda to tak jakby scenarzyście brakowało pomysłu nawet na owe dziewięćdziesiąt minut seansu. Podpiera się co jakiś czas łakomym i chytrym wiewiórem, którego przygody wplatywane przez twórców równolegle do zasadniczego wątku mogłyby służyć za oddzielny film i są rzeczywiście śmieszne, pełne zaskakujących zwrotów, a przede wszystkim opowiadane z lekkością. To troche tak jakby wiewiór był dla nich przyjemnym przerywnikiem w męczarni przy produkcji filmu właściwego. Nie przejdzie ten film do historii kina na pewno. Będzie balansować gdzieś w górnych rejonach pokładów obrazów przeciętnych. Zastanawiałbym się głęboko, czy pójść na niego po raz drugi, ale na ten jeden raz wystarczyło, aby oderwać się trochę od rzeczywistości i wyjść z kina usatysfakcjonowanym, czyli mimo wszystko roześmianym.

A w drodze do domu słuchałem jak zwykle radia. Nie słyszałem początku audycji, ale dyskusja z zaproszonymi specjalnymi gośćmi to czyła się wokół związków małżeńskich. O ile dobrze pamiętam, redaktor zapytał w pewnym momencie, czy zwiąki powinien cechować brak synergii.

Gość zaczął się smiać

– Panie redaktorze, ja nie wiem co to jest synergia.

Wielu z pewnością taki brak wiedzy oburzył, ale mi podobała sie odwaga zaproszonego. Bo ile trzeba jej mieć, aby na antenie ogólnopolskiej przyznać się do braków w wykształceniu. Na takie coś stać jednak przede wszystkim tych, którzy mają ugruntowaną pozycję i wiedzą, że taka wypowiedź nie jest w stanie jej podkopać. Pamietam oglądany swego czasu film, który nazywał się bodajże „Ceremonia pogrzebowa”. Jest tam scena, w której młody dziennikarz przeprowadza wywiad, ostatni jak się wkrótce okazało, ze znajdującym się u schyłku życia filozofem. Młodzian zapewne chciał błysnąć erudycją oraz znajomością tekstów uczonego i rozpoczął rozmowę nawiązując do jego publikowanych dzieł. Tylko bardzo biegły w filozofii widz mógłby zrozumieć z potoku cytowanej specjalistycznej terminologii, o co  dziennikarzowi chodzi. Filmowy filozof zawahał się chwilę, usmiechnął i odpowiedział:

– Wie pan, ja już dziś chyba nie potrafię mówić takim językiem.

Myślę, ze jest to świadectwo tak zwanej mądrości życiowej, którą nabywa sie wraz z zyciowym doświadczeniem, i która niejako z urzędu zarezerwowana jest przede wszystkim dla osób starszych. To ona sprawia, że o tych samych sprawach ludzie z czasem zaczynają mówić znacznie prostszym i zrozumiałym językiem.. Już nie muszą teoretyzować. Oni już wiedzą. Nie muszą też nikomu udowadniać swej wiedzy. Mają ją i ta swiadomość własnej wartości im wystarczy. Nie zamartwią się surową oceną innych podobnie jak z rezerwą przyjmą egzaltowany zachwyt.

Takim widziałem m.in. Jana Pawła II w ostatnich latach życia, kiedy w zasadzie zaczął odchodzic od tradycyjnego nauczania na rzecz osobistych refleksji rzucanych jakby mimochodem. Takimi byli poeci jak ksiądz Twardowski czy Agnieszka Osiecka. Być może Stanisław Lem. Piszę „być może”, ponieważ nie znałem dobrze jego dorobku ostatnich lat. Proste prawdy prostym językiem glosił zmęczony zyciem Jacek Kuroń. Ma zadatki na podobny styl Jerzy Owsiak. Może Jerzy Stuhr? Niedołączną cechą takich osobistości jest okazywany im powszechny szacunek. Ludzie zatrzymuja się by w skupieniu wysłuchać, co maja do powiedzenia. Chłoną ich słowa i pielegnują je potem jak młode roślinki. Te, które padna na podatny grunt, wydadzą kiedyś plon. Tymczasem naukowe elaboraty zrozumiałe dla nielicznej grupy konesrów więdną i usychają gdzieś w przestworzach. Czasem pielęgnowane przez zdolnych nastepców stać się mogą jednym z elementów stymulujących rozwój cywilizacji. Zawsze jednak pozostana produktem sterylnym, laboratoryjnym. Przedmiotem badań, dyskusji prowadzonych przez specjalistów, szybą oddzielonym od normalnego życia.

Gdynia; 06.04.2006;  00:45 LT

Komentarze