EPISODE IV – NOWA NADZIEJA

 

Jakiś dzwonek usilnie próbował mnie obudzić. Długo to trwało, ale w końcu na wpółprzytomny uświadomiłem sobie, ze to telefon. Zerwałem się z łóżka i podbiegłem do parapetu (zawsze kładę telefon daleko, żeby nie móc wyłączyć budzika jednym ruchem ręki bez wstawania z łóżka).

– Cholera, co za staek znów dzwoni w środku nocy – przeklinał mój wewnętrzny głos kiedy biegłem do okna próbując jednoczesnie siłą woli otworzyć sklejone powieki.

I wtedy poraziło mnie ostre słońce. Piękny poranek. Złota jesień w najpiekniejszej swj okazałości.

– Cześć! Dojechałeś bez problemu? Nie dzwoniłem wcześniej… – obwieszczał głos taty w słuchawce.

No tak! To słońce wysoko nie mogło wróżyć nic dobrego. I telefon taty, który dzwonił sam, dopiero gdy ja nie dzwoniłem. Zaspałem.

Na telefonie była godzina 02:40. Budzik nastawiłem na 07:15. Budzik nastawiłem dobrze, tylko, że czasu nie zmieniłem na europejski. Gdyby nie tato, mógłbym spać nawet do trzynastej.

Taki był mój pierwszy poranek w… no właśnie nie wiem. W z powrotem III czy może już V Rzeczypospolitej? Zważywszy na dość krótki w historycznej skali epizod w budowie nowego, przyjmijmy, że to wciąż „Trzecia”. Od razu zrobiło sie przyjemniej. I nawet to spóźnienie do pracy nie było tak dotkliwe, gdy patrzyłem na owo słońce i budzącą się nową nadzieję.

Wczorajszy wieczór był taki nerwowy! To długotrwałe oczekiwanie na koniec wyborczej ciszy. Prawie trzy godziny. Ja miałem co robić, bo aby oszczędzić czas postanowiłem kupic bilet na pociąg przez internet. To taka nowinka zaserwowana przez PKP. Wystarczy zapłacić kartą, wydrukować bilet na domowej drukarce i można jechać. Sprawdziłem wszystko po trzykroć bo wiadomo jak to jest z nowinkami. W końcu poszło. Stałem się właścicielem pierwszego w moim życiu biletu kolejwego kupioneo w internecie. To znaczy, byłem na razie właścicielem czysto wirtualnym, bo pozostało jeszcze wydrukowanie. Kliknąłem. Drukarka długo się namyślała, potem zaczęła stękać i… usichła. Na ekranie komputera pojawiło się okno z informacją o błędzie. Chciałem je szybko zlikwidować i się zawiesiło. Okno udało się zamknąć ale drukarka stanęła na dobre. Postanowiłem anulować polecenie drukowania. W oknie drukarki pojawiła sie informacja „deleting printing”. Pojawiła się i wisiała sobie w nieskończoność. Cholera. Tu wieczór wyborczy, tu pociąg niedługo, pieniądze wydane, a biletu nie ma. W takiej chwili zazwyczaj wali się pięścią w stół, albo jescze lepiej w drukarkę, ale ja z nia teraz jak z jajkiem. To tak jakby ona połknęła moje dziewięćdziesiąt siedem złotych. „No drukuj, proszę, drukuj…” gotówżem był szeptać jej czule by za chwilę z furią „a żesz ty!” mało nie roztrzaskać jej na kawałki. Komputera zresztą też. Co gorsza, ponieważ bilet kupowałe po raz pierwszy, nie przeczytałem dokładnie czy gdzieś ta informacja się zapisuje. Pomyślałem o zresetowaniu komputera, ale co wtedy z moim biletem? Zniknie na zawsze? Dokopałem się jednak do informacji, że PKP pomyslało o drukowaniu późniejszym Wyłączyłem wszystko i włączyłem ponownie. Drukaraka się odblokowała, a po paru chwilach wypluła ze swoich trzewi upragniony bilet.

Wkrótce potem zaś była godzina 22:55 obwieszczająca koniec wyborczej ciszy. I pierwsze sondaże i przemówienie lidera zwycięskiej partii. A jeszcze potem tego, co zajął drugie miejsce z całkiem przyzwoitym wynikiem, lecz nie takim, jakiego się spodziewał. Jaka była różnica? Dyskutowaliśmy o tym w pracy. Te kilka minut przemówień wystarczyło by pokazać całą różnicę w podejściu do rządzenia. Z jednej strony Tusk mówiący ciepło, odwołujący się do ludzkich uczuć i pełen pojednawczych gestów również wobec ludzi, którzy głosowali na konkurentów. Z drugiej z zaciętą twarzą Kaczyński, obwieszczający, że PiS nie dał rady wobec zmasowanej kampanii przyciwników wykorzystujących nawet media tych, którzy zabili księdza Popiełuszkę. Ot, jescze chwila i gotowiśmy pomysleć, że to wspólnicy tych morderców wygrali wybory. Ach jakże błogo było wtedy pomysleć, ze taka retoryka to już tylko łabędzi (kaczy?) śpiew odchodzącej ekipy.

Obudziliśmy sie więc z nową nadzieją. Polacy raz jeszcze zmobilizowali się gdy trzeba było odepchnąc widma państwa niemalże policyjnego, z codziennością podsłuchów, denuncjonowania i rewolucją moralną pozerającą kolejno własne dzieci. Dobrze jednak mówił Tusk o wielkiej odpowiedzialności. Od niego i jego partii zależy teraz co zrobi z ową nadzieją. Czy potrafi wykrzesać z siebie charyzmę by porwać Polaków do budowy naprawdę wspólnego państwa? Czy stac go będzie na bycie premierem ponad podziałami i na prowadzenie skutecznej ekonomicznie polityki przy zachowaniu narodowej zgody? Polacy nie raz dowiedli, że zgoda bardziej jest u nich w cenie niż krzykliwe wymachiwanie szabelką. Przez zacietrzewienie w telewizyjnej debacie o  niewielki odsetek przegrał swoją drugą prezydenturę Lech Wałęsa. Podkreślanie prezydentury ponad podziałami i wyważone stanowisko dawały niezmiennie wyskie poparcie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Daleko wyższe niż poparcie dla lewicy. I wreszcie wczoraj okazało się, że nie ma zgody kłótnie, wojny, podchody jakimi raczono nas przez ostatnie dwa lata. Jeżeli będzie ta zgoda i nowy premier nie ruszy na wojnę, a przy tym potrafi utrzymać godpodarczy wzrost, czekają nas bardzo ciekawe czasy. Ta kadencja będzie kończyc się wszak tuż przed Euro 2012.

Lecz jeśli premierowi zabraknie charyzmy. Jeśli uwikła się w polityczne gierki i wojenki, jeśli zaprzepaści mozliwości obecnej koniunktury gospodarczej… drugi raz naród może się już nie zmobilizować. A kolejny po „Nowej nadziei” odcinek gwiezdnej sagi brzmiał „Imperium kontratakuje”.

Sopot, 22.10.2007; 22:25 LT

Komentarze