Jeszcze trochę się ociepliło. Czterdzieści dwa stopnie Celsjusza. Przy tej wilgotności to prawdziwa łaźnia turecka.
Chińczycy mówią, że bijemy rekordy. To są najwyższe temperatury w historii obserwacji meteorologicznych na tym terenie. Wczoraj zastanawialiśmy się jak stoczniowcy są w stanie wytrzymać, szczególnie wewnątrz zbiorników. Z nas godzina tam spędzona podczas inspekcji wysysa wszystkie siły. Jak pracować wewnątrz przez godzin dziesięć? Okazuje się, że wytrzymałość jednak ma swój kres. Ponoć od wczoraj zasłabło przy pracy siedmiu pracowników stoczni, Dziś kierownictwo zakładu poleciło zwolnić tempo i nie przymuszać do wejścia do zbiorników kogoś, kto twierdzi, że źle się czuje. No i rzeczywiście praca do jakiej przywykliśmy skończyła się. No bo kto się dobrze czuje w taką pogodę? Ludzie więc bardziej się snują po statku niż pracują.
Po całym dniu jemy tradycyjnie meksykańską kolację. Dziś jakieś drobiowe wiórki, coś w rodzaju ugotowanego carpaccio z kurczaka. Do tego zimny makaron i napój. Napój firmowy polega na rozcieńczeniu z dużą ilością wody galaretek. W zależności od rodzaju użytej galaretki ma kolor seldynowy albo bladoróżowy. W taki upał się nie wybrzydza, a ja poza tym lubię wszystko co słodkie. Kurczaka też jem, zwłaszcza, że teraz już „z urzędu” otrzymuję tortille i używam ich zamiast makaronu. Mój kolega zaś kurczaka nie specjalnie, ale prosi o dokładkę makaronu.
– More macaroni please – zwraca się do stewarda – kontynuując jednocześnie prowadzoną ze mną rozmowę.
Steward, widać, że zestressowany wczorajszymi reprymendami podbiega szybko. Jego zdenerwowanie zapewne potęguje fakt, że w zasadzie nie mówi po angielsku. Wiem, bo jak mnie wczoraj przycisnęło i pobiegłem do toalety, w której rzecz jasna nie było papieru toaletowego (bo niby kto tego miał dopilnować) i jeszcze szybciej biegnąc do stewarda krzyknąłem, żeby dał mi papier, to otrzymałem… mydło. Może uznał, że już za późno na papier?
Przybiega więc steward, przygląda się talerzowi kolegi i pyta nieśmiało
– Cheese?
– Tak. More, more – odpowiada z roztargnieniem trochę po polsku, trochę po angielsku kolega, co przecież przy nieznajomości obydwu tych języków przez stewarda nie miało znaczenia.
– Słuchaj, on coś o jakiś ser się pytał – zagaduję kiedy steward poszedł do kuchni
– Nie, o makaron. Ja makaronu chciałem , bo ten kurczak coś mi nie pasuje – uspokaja mnie kolega.
Mijają trzy minuty i steward niesie dwie miseczki twarożku. Jedną dla mojego współbiesiadnika, a drugą dla mnie.
– Co to? Co on niesie? – zbulwersował się kolega.
– Twarożek! Mówiłem ci, że pytał o ser.
– No tak! Opierdoliłem go rano, bo chciałem na sniadanie trochę sera i się nie doczekałem.
Próbowałem sobie wyobrazić tę połajankę, bynajmniej nie prowadzoną w mowie Cervantesa, jedynej zrozumiałej dla naszego stewarda.
– No widzisz! Doczekałeś się!
Wybuchamy smiechem i zajadamy się twarożkiem. Stewardowi nastrój też się udziela i z uśmiechem nalewa mi kolejną szklankę roztworu galaretki.
Jiangyin, 14.08.2010; 00:30 LT