DZIEŃ POWSZEDNI URLOPU

                     

Wysiadając z samochodu rzuciłem okiem na parkującą obok furgonetkę, bo mieli włączony silnik i rozmawiali dość głośno, co zwracało uwage przy otwartych szybach. Było to jednak tylko przelotne spojrzenie. Nawet nie zapamiętałem jaka to marka ani firma. A warto było, bo po kilkunastu minutach po furgonetce nie było już śladu, za to bok mojego auta w tylnej części wgnieciony. Wtorek. Jak zwykle – mój pechowy dzień tygodnia. Nie patrzył ów gość jak wycofywał z miejsca postojowego, i najwyraźniej po zbyt ostrym łuku wyjeżdżał na ulicę. Za jego nonszalancję ja zapłacę ze swojej polisy.

Uszkodzenie auta to rezultat dnia intensywnie spędzonego na wędrówkach od instyucji do instytucji. Załatwianie początkowo szło mi nawet dosyć sprawnie, ale na koniec utknąłem na całą godzine w t.zw. telepunkcie Telekomunikacji Polskiej. Jak za głębokiej komuny. I co z tego, że piękny, nowoczesny wystrój wnetrz, jeżeli wśród wielu biurek tylko jedna pani mozolnie pokonywała poszczególne szczeble procedury rejestracyjnej nowych użytkowników telefonów komórkowych? A ja chciałem tylko zmienic dane w t.zw. poleceniu zapłaty. W „Błękitnej Linii” powiedzieli, ze tak będzie najszybciej. Jak widać, szybkość to pojecie wzgledne.

Mama dziś znów wyglądała troszkę lepiej, a przede wszystkim próbowała trochę więcej chodzić. Zachęcona, pół dnia spędziła w fotelu zamiast w łóżku i w końcu długotrwała pozycja siedząca bardzo ją zmęczyła. Tego trochę się obawiam – że problem z chodzeniem to nie tyle problem nóg co płuc. Stąd nawet owo zmęczenie w fotelu. Ale może się mylę? Nie jestem przecież lekarzem. Mama tymczasem w marzeniach planuje już wyjście na spacer na pobliski plac, jak to zwykła czynić popołudniami do niedawna. Obawaim się, że to zbyt daleko idące marzenia, ale z błędu jej nie wyprowadzam.

Wczoraj po wspólnym obiedzie u rodziców pojechałem z dzieciakami na popołudniową wycieczkę do Ueckermünde, niewielkiej miejscowości nad niemieckim brzegiem Zalewu Szczecińskiego. Chciałbym, żeby zaliczyły jeszcze parę wakacyjnych wypadów. Mimo, że nie należę do miłośników XX-wiecznej niemieckiej architektury, to jednak muszę stwierdzić, że miasteczko wygląda bardzo ładnie (zwłaszcza stare miasto i port, gdze wpływy ubiegłego stulecia nie są az tak widoczne) i zdecydowanie góruje pod względem estetyki w porównaniu z odpowiednikami po polskiej stronie tego akwenu. Mi najbardziej podobało się ZOO, którego integralnym elementem była ogrodzona połać lasu z żyjącymi tam sarnami, jeleniami i łosiem. Zwierzęta te moga być karmione przez zwiedzających (specjalna karma z automatu) więc oswojone przychodziły do ludzi. Fajnie jest pogłaskać młodą sarenkę, albo chwycić jelenia za rogi. Zwierzęta były głównym punktem wczorajszego programu, ale fajnie było też znaleźć tam zadbaną plażę. Jeżeli nie uda się jej już wykorzystać w tym roku, to na pewno w przyszłym.

Szczecin, 16.08.2005

Komentarze