DWIEŚCIE TYSIĘCY

Kiedy leciałem z Charleston w stronę domu, licznik „Mojej Szuflady” przekroczył dwieście tysięcy odsłon. Rozpoczynając przygodę z blogiem, nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę wspominać o takich liczbach. I chociaż większość odwiedzających to osoby, które trafiły tu przypadkowo, z wyszukiwarki, to jednak miło i przez wyszukiwarkę być zauważonym J

Przewinęło się trochę komentujących osób przez ten czas. Odchodzili jedni, pojawiali się inni. Najbardziej jednak niewykłe jest dla mnie zawsze odkrywanie „niewidocznych” czytelników. Nagle przychodzi jakiś e-mail, z którego dowiaduję się, że ktoś zagląda tu regularnie, bo znajduje tu coś ciekawego. To jest dopiero kop, który sprawia, że chciałoby się pisać jeszcze więcej.

A przecież „Szuflada” miała byc przede wszystkim dziennikiem dla mnie. Już spełniła swoje zadanie, bo gdy czasem zdarzy mi się zajrzeć do jakiegoś wpisu sprzed wielu miesięcy, uswiadamiam sobie, jak wiele już zapomniałem. Przeżywam je wtedy na nowo. Najbardziej mi żal tych „wpisów” z epoki przedinternetowej – zwykłych listów pisywanych do znajomych i rozsyłanych po świecie. Opisów wydarzeń, które już zupełnie zatarły się w mojej pamięci i nigdy nie wrócą, nietrwałe jak tamte kartki w kopertach.

Trafiłem niedawno na taki fragment w blogu „Pełna Kultura” 

http://pelnakultura.wordpress.com/

KilmoreFisz pisze w notce „Ja i moi czytelnicy” nawiazuje do odnalezionych gdzieś w babcinej piwnicy obrazów swojego taty:

 Z całą pewnością nie przedstawiały sobą żadnej wartości. Inaczej Tata nie  obszedłby się z nimi w sposób tak brutalny.

(…)

Mimo to nazwałbym je obrazami ponadczasowymi, a to ze względu na stan w jakim tata znajdował się kiedy je tworzył. Wiem to, bo czuję się dokładnie tak samo kiedy piszę. Kiedy piszę nie ma mnie tutaj. Na ten krótki czas kiedy siedzę nad klawiaturą przenoszę się gdzieś indziej. Czy dzieło powstałe poza czasem nie zasługuje na to by nazwać je ponadczsowym? 

Problem polega na tym, że ten specjalny stan w jakim znajduje się piszący, malujący, rzeźbiący czy w jakikolwiek inny sposób wyrażający się twórca w żaden sposób nie gwarantuje jakości tego co tworzy.

To boli mnie najbardziej i z tego właśnie powodu nigdy nie czytam moich starych notek. Bo wiem, że wtedy zrezygnowałbym z pisania, a  dla mnie pisanie, to przede wszystkim ten właśnie stan. 

Cytuję ten fragment, ponieważ bardzo trafnie odzwierciedla również mój stan kiedy zasiadam przed komputerem. Uwielbiam ten moment gdy zasiadam przed pustym plikiem worda i zaczynam pozwalać myślom biec swobodnie. Nigdy nie wiem jak będzie wyglądać koniec. Czasem treść zostaje zdominowana przez jakiś wątek, który w zamyśle miał być jedynie dygresją. I ten fantastyczny moment, gdy piszę datę oraz godzinę, stawiając ostatnią kropkę. Myślę, że jest podobny w swej naturze do tego jaki czują alkoholicy, gdy głębokim wydechem i błogim wyrazem twarzy kwitują wychylenie zaoferowanej im niespodziewanie „setki”. Bo jeśli jestem uzależniony od internetu, to w znacznej części za sprawą owego pisania.

A potem po wklejeniu kolejnego wpisu, poza nielicznymi wyjątkami nie wracam do niego. Dlatego tak wiele tam błędów, literówek. Brak mi czasu, by pisać na bieżąco, a co dopiero by cyzelowac każdy fragment już po jego powstaniu.

Tym bardziej dziękuję więc wszystkim, którzy pomimo to dwieście tysięcy razy kliknęli pod ten adres w poszukiwaniu sobie tylko wiadomych rzeczy.

Gdynia, 16.10.2009; 18:55

Komentarze