DWA I PÓŁ TYSIĄCA KILOMETRÓW PO DROGACH KALIFORNI (2) – BERGEN I LONDYN, EUROPEJSKA PRZYGRYWKA.

Świt. Coraz jaśniej się robi w mieszkaniu. Wkrótce lampa przestaje być potrzebna. To taki moment nieprzespanej nocy, kiedy zaczyna się robić naprawdę ciężko. Niby zaczyna się dzień, ale w oczy jakby ktoś nasypał piasku pomieszanego z klejem. Zamknąć je choćby na chwilę. Ulegam pokusie. Położę się na godzinę na sofie. Trzeba tylko budzik nastawić i dwa razy sprawdzić, czy na pewno zadzwoni, bo jeśli raz stracę nad sobą kontrolę to… Szkoda by było znów nie wylecieć.

Dzwoni niemal natychmiast. Jak ten czas leci. Podrywam się. Anioł krząta się w łazience. Moje ciuchy leżą jeszcze na łóżku, gotowe do spakowania, tak jak przygotowałem je po północy. Muszę jednak dokończyć jeszcze kilka e-maili. Siadam przed komputerem. W końcu jednak zabieram się do pakowania. Jeszcze wyrzucić śmieci, jeszcze ogarnąć to i owo, jeszcze zostawić polisy ubezpieczeniowe gdzieś na wierzchu na wszelki wypadek… Wychodzimy jak zwykle z opóźnieniem, ale znośnym. Nie musimy gnać na złamanie karku.

– Najwyżej zdrzemiemy się gdzieś na lotnisku. Nie musimy nigdzie jechać – odkrywa moje myśli Anioł.

– Kiedy rezerwowaliśmy loty wydawało mi się to takie fajne. Przylecimy rano do Bergen i będziemy mieć kawał dnia na zwiedzanie, zanim wyruszymy do Londynu.

– Tak, a teraz jak zwykle myślimy tylko o tym by choć na krótko przymknąć oczy.

– I długo ich nie przymkniemy. Po spotkaniu w Londynie z Tomkiem do hotelu wrócimy najwcześniej o wpół do drugiej w nocy.

Wizz Air jak zwykle skrupulatnie sprawdza wielkość bagaży podręcznych pasażerów. Nasze są ok, ale jakiś Norweg zostaje odesłany do kasy ponieważ jego mały bagaż podręczny był o jakiś centymetr za długi. Przechodzimy przez bramki kontroli bezpieczeństwa i wkrótce jesteśmy gotowi na boarding.

LA 37

Nie zdążyliśmy nic zjeść przed wyjazdem, więc w samolocie kupujemy herbatę oraz kanapki. A potem już sen. Ile się da.

Gdzieś z daleka dociera do mnie komunikat pilota, że będziemy przygotowywać się do lądowania. Otwieram oczy. Nic nie widać. Mgła jak mleko. Samolot coraz bardziej obniża lot, porusza się zygzakami niczym jakby w jakimś niewidzialnym labiryncie. Jeszcze niżej. W gęstych chmurach pojawiają się turbulencje. Instynktownie wyczuwamy, że jestesmy już nisko, maszyną trzęsie niemiłosiernie, a upragnionego widoku ziemi wciąż nie ma. Pasażer z kraju, gdzie okoliczności smoleńskiej katastrofy są omawiane niemal każdego dnia ma w głowie zakodowane ryzyko podejścia do lądowania w takich warunkach. Przecież tu wszędzie wokół są góry!

I w końcu jest! Jest szczyt wzgórza, nad którym właśnie przelecieliśmy, a potem zabudowania miasta. Uff! Teraz już na pewno dolecimy.

W Bergen leje deszcz. Może to tak specjalnie, żeby nam nie było przykro jeśli nie wybierzemy się na zwiedzanie?

LA 38

Odbieramy walizki lecz jest za wcześnie, aby je odprawić. Stanowisko British Airways jeszcze nie działa.

– Czy jest tu jakaś przechowalnia bagażu? – pytamy w informacji.

– Niestety nie.

Wygląda na to, że będziemy musieli do wieczora mieć walizki przy sobie.

– A czy jest przechowalnia w mieście? Na przykład na dworcu autobusowym?

– Na dworcu są schowki na bagaż.

– No to jedźmy do miasta – zwracam się do Anioła – Tam zostawimy bagaże i pójdziemy na spacer, bo pogoda trochę się poprawia.

– Przy wyjściu widziałam automat z biletami. Chodźmy.

Wkrótce byliśmy posiadaczami biletów z lotniska do centrum miasta i z powrotem. Przed samym wyjściem z terminalu znajdował się przystanek autobusowy. Nie sposób go nie zauważyć.

LA 04

LA 05

Norwegia ma być ponoć jednym z tych krajów, gdzie niedługo gotówka zostanie zupełnie wyparta z obiegu. Rzeczywiście, pamiętam nasz obiegłoroczny wypad do Sandefjord, kiedy to wszystkie płatności załatwiliśmy kartą. Nawet jednak w takim kraju monety bywają niezbędne. Schowki na bagaż bowiem kart nie akceptują. Na szczęście bankomat był niedaleko. Pozbywszy się kotwic, mogliśmy ruszyć na spacer wzdłuż jeziorka, którego brzegi pełne były kwiatów. Wiosna dotarła także i na północ.

LA 06

Bergen można bez przesady nazwać miastem pomników. W centrum spotyka się je niemal co krok. Oczywiście nie mogło zabraknąć na cokołach Edvarda Griega – norweskiego Chopina, który w Bergen przyszedł na świat i tutaj spędził też znaczną część swojego życia.

Mi utkwił w pamięci nieco demoniczny pomnik Henryka Ibsena.

LA 08

Niektóre pomniki mają przyjazną formę, pozwalającą na interakcję z obserwatorem. Można na przykład wędrować po kamieniach w sadzawce u podnóża.

LA 07

Interakcja z ptakami zamierzona już nie była, ale skrzydlaci mieszkańcy miasta niewiele sobie z tego robią. Przypomina mi się piosenka o gołębiu, który usiadł sobie na pomniku Lenina w Nowej Hucie, albo w Poroninie rozważając pełen bojaźni „nie wytrzymam, chyba zrobię”, na co wróbel uspokajał go i zachęcał „ja tu robię od tygodnia. popatrz plamy ma na spodniach”…

LA 09

Wzdłuż uliczek pełnych kolorych domów podobnych raczej do domków dla lalek, szliśmy w kierunku Bryggen, obowiązkowego punktu wycieczek w tym mieście.

LA 10

Bergen żyło z morza od zarania swych dziejów i to nie zmieniło się do dziś. Wystarczy spojrzeć.

LA 11

LA 12

Na licznych przystaniach statki białej floty oferują wycieczki po fiordach, ale to są dłuższe wyprawy, nie dla nas, którzy wpadliśmy tu zaledwie na klika godzin.

Nad brzegiem fiordu rozłożył się targ rybny. Trudno o lepsze miejsce na świeżą rybę. Wybór jest przeogromny i dotyczy nie tylko połowów z zimnych, lokalnych wód.

LA 13

W wielkich szklanych akwariach pływają ogromne kraby. Można wskazać palcem, którego się chce. Nie pierszy raz spotykam się z taką „atrakcją”. Podobnie bywało w chińskich restauracjach, gdzie menu na kolację nie podawało się z karty przy stoliku, lecz na zapleczu, pokazując palcem konkretną rybę, żółwia albo kurę. Można się zachwycać nad gwarantowaną świeżością takiego mięsa, lecz dla mnie wcale nie była to atrakcja. Wszystkie te zwierzęta czeka ten sam los – bez wyjątku zakończą swój żywot w garnku, a jednak owo wskazanie, na kim należy wykonać wyrok, ma w sobie coś upiornego.

LA 14

Nie musieliśmy ogłaszać kolejnego wyroku śmierci. Skorzystaliśmy z gotowych produktów i zakupiliśmy kanapki z łososiem oraz wielorybem.

LA 15

Oprócz żywych, mrożonych, wędzonych i w rozmaitej innej postaci ryb, nad głowami wiszą tusze ryb suszonych. To kiedyś była podstawa prowiantu. W Skandynawii i w Rosji nadal cieszą się dużą popularnością.

LA 17

I wreszcie jest, Bryggen. Charakterystyczne drewniane domki wzdłuż kei. Tu od średniowiecza koncentrowała się wymiana towarowa. Statki przywoziły zamorskie produkty, a odbierały ryby, skóry i inne podobne wyroby. Kupcy szybko się na nich bogacili.

LA 18

Dziś oczywiście dawne magazyny mieszczą w sobie sklepy przeznaczone głównie dla turystów. Trudno mi było zrozumieć fenomen tego miejsca patrząc ciąg drewnianych domów, oczywiście nie ujmując nic z ich piękna.

Kiedy jednak weszliśmy przez niepozorną bramę pomiędzy nie…

LA 19

To był jakiś labirynt wąskich, drewnem wyłożonych pasaży, żurawi nad każdym z magazynów. Przybudówek i wykuszy. Wszystko kolorowe i w całości drewniane, oryginalne.

Upływ czasu widać na potęznych belkach, częściowo spróchniałych albo nadjedzonych przez pasożyty.

LA 21

LA 23

Zachowana oryginalna zabudowa Bryggen sprawiła, że miesce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO.

Oczywiście widuje się tu i ówdzie odrestaurowane miejsca z połaciami świeżego drewna, ale kiedy patrzy się na zmurszałe belki, ze zrozumieniem podchodzi się do takiej ingerencji. W licznych sklepikach i warsztatach można by zostawić majątek, gdyby dać porwać się urodzie lokalnego rękodzieła. Potrzebna jest chłodna głowa, bo norweskie ceny potrafią wydrenować portfel niezwykle szybko.

Niestety, do rękodzieła należą także wyprawiane skóry fok. I znów targały mną wątpliwości, kiedy zobaczyłem załe mnóstwo wypchanych zwierząt dookoła.

LA 20

LA 22

Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc zaproponowałem spacer na górę Fløyen. Ruszyliśmy dziarsko pod górę, po drodze spotykając tym razem stojącego na cokole jelenia.

LA 24

Marsz odbywał się z zegarkiem w ręce, bowiem mając złe doświadczenia choćby z pamiętnego zwiedzania Barcelony podczas wyjazdu do Peru woleliśmy uniknąć przykrej niespodzianki teraz. Dlatego kiedy w połowie drogi natknęliśmy się na pośrednią stację koleki, postanowilismy skorzystać.

Początkowo łagodnie się wznosząca, wkrotce zaczęła coraz bardziej stromo piąć się pod górę, więc nawet byliśmy zadowoleni, że odpuściliśmy sobie tę część trasy. W górnym fragmencie tory ułożone na skraju bardzo stromego stoku oferowały z przemierzającego je wagonika zapierające dech widoki. W pewnym momencie wagonik zatrzymuje się na skraju urwiska i stoi, czekając nie wiadomo na co. Musiało to wywoływać wiele niepokoju u pasażerów, a może i napady paniki u co bardziej wrażliwych, więc na wszelki wypadek w tym miejscu ustawiono tablicę informującą, że wagonik musi zatrzymać się w tym miejscu, aby inny, napędzany tą samą liną, mógł w tym czasie zatrzymać sie na peronie stacji pośredniej.

LA 25

Z góry widoki rzeczywiście przecudne. Znajdowaliśmy się trzysta dwadzieścia metrów ponad miastem.

LA 26

Moglismy też oglądać z daleka wagonik kolejki, która zbudowana została w 1918 roku, a więc niedługo będzie obchodzić swoje stulecie. To już jest trzeci garnitur wagoników obsługujących tę trasę.

LA 27

Daliśmy sobie dwadzieścia pięć minut na pobyt na górze, by zdążyć na kolejkę powrotną, a potem na aytobus na lotnisko.

LA 28

Po zjechaniu na dół, w słońcu ruszyliśmy na dworzec autobusowy. Ależ odmieniła się pogoda od rana.

LA 29

Przy doskonałej widzialności zaburzanej pojedyńczymi obłokami wzbiliśmy się w powietrze biorąc kurs na Londyn. Oczywiście natychmiast zapadliśmy w sen. Na lotnisku Heathrow wylądowaliśmy już po zmroku.

LA 30

LA 31

Przybycie do nowego miasta to zawsze jest najpierw droga przez mękę w postaci wgryzienia się w jego system komunikacji oraz płatności za nią. Czy lepiej kupić kartę jednodniową, czy pojedyńczy bilet, a jeśli kartę, to czy będzie obowiązywać od lotniska i.t.p. Podobnie było i tym razem. W końcu po rozważeniu wszystkiego okazało się, że najlepszym wyjściem na podróż do hotelu, potem do centrum, a potem z powrotem będzie karta jednodniowa (cena 12 GBP w okresie poza szczytem komunikacyjnym).

Zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy ponownie do metra. Było już grubo po dziesiątej wieczorem. Wiedzieliśmy, że ostatnie metro odjedzie z Leicester Square o godzinie 00:20, więc zanosiło się na to, że na spotkanie z Tomkiem będziemy mieć raptem jakieś czterdzieści minut. Spotkaliśmy się bez problemu. Tomek poprowadził nas z Leicester Square w kierunku Picadilly Circus. Pomimo zbliżającej się północy, a może właśnie dlatego, miasto bawiło się w najlepsze, a na ulicach panował tłok.

LA 32

LA 01

LA 02

Na Picadilly Circus wciąż jak od dziesiątek lat ogromne reklamy. Pamiętam jak w siermiężnej, komunistycznej rzeczywistości z wypiekami na twarzy oglądałem zdjęcia przedstawiające ten plac i reklamy. W porównaniu z szarością i siermiężnością naszych miast to był zupelnie inny świat. I pomyśleć, że przeszliśmy taką drogę, iż dziś tworzymy ustawy, by ograniczyć liczbę reklam w miastach.

LA 35

LA 33

– Za pięć minut odjeżdża ostatnie metro! – krzyknąłem, gdy spojrzałem na zegarek. Nasze spotkanie z Tomkiem przeleciało w mgnieniu oka. Przecież dopiero co wyszliśmy z metra.

– W takim razie jedźcie z Picadilly! Ja was poprowadzę! – zaproponował Tomek i ruszył biegiem po schodach, a my za nim. Dobrze, że znał te miejsca, bo zakamarkach korytarzy trudno by nam było wyrobić się w czasie.

LA 34

Pociąg stoi na peronie, jeszcze szybko padamy sobie w objęcia na pożegnanie. Wskakujemy do wagonu, zatrzaskują się drzwi, machamy przez sekundę do siebie i koniec. Ciemność tunelu, a po niej ciąg dalszy kalifornijskiej historii. Strasznie szybko ona się toczy. Jeszcze nie mogę ochłonąć, że ot tak, po prostu spotkałem się z synem w Londynie, pomiędzy przystankami. Kurczy się świat, ale za to przyspiesza.

Metro stopniowo pustoszeje. Kiedy docieramy do stacji Hatton Cross jest już prawie dwadzieścia po pierwszej. Sami wysiadamy.

LA 36

Niedaleko stąd jest nasz hotel. Znów trzeba będzie nastwić budziki i dokładnie je sprawdzić, by na pewno zdążyć na poranny samolot.

Sopot, 31.05.2015; 18:00 LT

Komentarze