DWA I PÓŁ TYSIĄCA KILOMETRÓW PO DROGACH KALIFORNI (15 ) – POWRÓT DO DOMU

Nocleg w hotelu był krótki. Zmęczeni długą jazdą zasnęliśmy w środku nocy niemal błyskawicznie. A o świcie trzeba było wstawać, by zdążyć na lotnisko w Santa Ana. Nocowaliśmy gdzieś w Long Beach i to określenie oddaje całe moje zmęczenie z poprzedniego dnia. Anioł rezerwował hotel w trakcie jazdy i Anioł mnie prowadził, a ja skupiałem się na tym, by nie zasnąć. Nazajutrz rano było podobnie, chociaż już bez zmęczenia. Wiedziałem, że mam wyjechać na autostradę, a Anioł informował mnie o kolejnych zjazdach.

Poranne korki mogły nam mocno skomplikować dojazd, ale na szczęście mogliśmy korzystać z carpool, pasa dla samochodów z więcej niż jednym pasażerem. Dzięki temu dojechaliśmy na lotnisko bez opóźnień.

Zdążyliśmy jeszcze zjeść przed odlotem śniadanie i skierowaliśmy się w stronę bramki, pod którą czekał już samolot American Airlines, którym mieliśmy lecieć to Dallas. Tam czekała nas pierwsza przesiadka.

STA 01

Niedługo potem ogromna aglomeracja została w dole. Jeszcze przez chwilę widać było góry, ku którym jeszcze niedawno się kierowaliśmy.

STA 02

Potem jak to często podczas lotów bywa, zapadłem w drzemkę. Adrenalina opadła. Siedzieliśmy w samolocie, zdążyliśmy, a teraz wystarczyło tylko zająć się czymś na długą podróż do Polski.

Zbliżaliśmy się do Dallas, kiedy ponownie otworzyłem oczy. Wlatywaliśmy właśnie pod złowrogo ciemną chmurę.

STA 03

Zdążyliśmy wylądować przed burzą, lecz żywioł nie odpuścił. Odliczaliśmy czas i niestety zostawało go coraz mniej. Z Londynu do Polski podróż mieliśmy kontynuować Lufthansą, lecz im dłużej czekaliśmy w samolocie stojącym na płycie lotniska, tym mniej stawało się to realne. W końcu normalny ruch został wznowiony, lecz staliśmy teraz w długiej kolejce oczekujących na start.

STA 04

Trzy godziny. O tyle ostatecznie opóźnił się nasz wylot z Dallas. Szampanem serwowanym do kolacji wznosiliśmy toast za naszą podróż w nadziei, że piloci nadrobią stratę.

STA 06

Nadrobili, ale nie tyle, byśmy zdążyli się przesiąść. I zgodnie z naszymi oczekiwaniami nasze dalsze bilety przepadły. Ostatnią szansą na powrót jeszcze tego samego dnia był wieczorny lot z liniami Wizz Air z lotniska Luton. Żeby tego dokonać musieliśmy przedostać się na drugą stronę Londynu. Późnym popołudniem, w godzinach szczytu najrozsądniejsze wydaje się skorzystanie z metra. I tak zrobiliśmy. Po nieco ponad trzech kwadransach wysiedliśmy na dworcu St. Pancras. Stamtąd kolejką mieliśmy dojechać do Luton. Żadnych problemów. Wkrótce wbyliśmy na miejscu. No, prawie na miejscu, ponieważ trzeba było skorzystać z shuttle busa kursującego między dworcem kolejowym, a lotniskiem.

STA 05

Zachód słońca dopadł nas już na pokładzie samolotu. Gdzieś tam, daleko za widnokręgiem gdzie topiła się właśnie ognista kula, została Kalifornia. A przed nami już niemal w zasięgu ręki Polska. Jeszcze trochę i będziemy w domu.

STA 07

Noc spędziliśmy już we własnym łóżku. Nazajutrz do kolacji wypiliśmy kalifornijskie wino i układaliśmy w marzeniach plany na kolejny wyjazd w tamte strony.

STA 08

Może tym razem pokonać trasę z San Francisco do Las Vegas? W naszych podróżach najpiękniejsza jest dla nas niewiadoma. Minął już grubo ponad rok od kalifornijskiej pętli i kiedy kilka dni temu jak zwykle polowaliśmy na okazje, zamiast do Las Vegas czy San Francisco, otworzyła się nam okazja na… Hawaje! Tego nie można było przepuścić. Przez Mediolan, Londyn, Los Angeles do Kalhui na wyspie Maui i tą samą trasą z powrotem. 1442 złote za podróż w obie strony, w tym lot gigantem A 380 na trasie Londyn – Los Angeles. To jednak dopiero w roku 2017, ale mamy czas, poczekamy.

Gdańsk, 02.08.2016; 00:20 LT

Komentarze