Pamiętam z czasów dzieciństwa nadęte trasmisje telewizyjne z t.zw. cntralnych uroczystości dozynkowych. Moi rodzice (a z nimi i ja) szczególną uwagę zwracali zawsze na moment wręczania I sekretarzowi PZPR bochna chleba upieczonego już z świeżych plonów. Miał go dzielić tak, by dla nikogo nie zabrakło. Patrzyliśmy, czy Pierwszy Sekretarz ucałuje bochen, czy też nie. Nie wiem czy to prawda, ale rodzice mówili, że Gomułka nie pocałował i źle skończył. Gierek chyba całował zawsze.
Wraz z upadkiem komuny dożynki przestały przebijać się do głównego pasma antenowego. Ktoś, kto tak jak ja niewiele wie o bieżącym życiu na wsi, mógł pomyśleć, że to już relikt przeszłości. Owszem, przemierzając samochodem trasę z Gdyni do Szczecina i z powrotem, widywałem czasem jakieś uroczystości dożynkowe, ale sądziłem, że są organizowane jeszcze z rozpędu…
Wracając 11 września z Rewy natknęliśmy się na dozynki w Kosakowie. Nie mozna było się nie zatrzymać.
I muszę przyznać, że przeżyłem mały szok. Impreza jak na gminna skalę była urządzona z rozmachem. Była wielka scena, jakiś zespół grający muzykę biesiadną, , ale przede wszystkim była… tradycja. Oglądaliśmy więc wystawione przez poszczególne miejscowości plony, pięknie wyeksponowane. Rybacka Rewa oczywiście postawiła przede wszystkim na morskie akcenty.
W innych dominowały plony tradycyjne.
Każda ekspozycja była przede wszystkim starannie zaaranżowana, często w dowcipny sposób.
Nawet prezentujący je mieszkańcy poszczególnych miejscowości najczęściej ubrani byli w tradycyjne, ludowe stroje. Chodziłem od stoiska do stoiska nie mogac się napatrzyć na owe dary ziemi albo raczej owoce pracy rolników.Wspaniale to wszystko wygladało.
Pomyślałem, że właśnie takie festyny powinno pokazywać się turystom. I przez moment przestraszyłem się, że to taki blichtr ku uciesze turystycznej stonki. Rozejrzałem się i… nie, to miejscowi ludzie spontanicznie bawili się ze sobą. Turystów jeśli trochę było, to niewielu. Zresztą czas już niesprzyjający, po sezonie. Widać było, że uroczytość, owe igrzyska po zebraniu plonów była zorganizowana przez miejscowych i dla siebie. Pięknie, że chce się jeszce ludziom w tym zagonionym świecie celebrować zkończenie zbierania plonów w ten sposób, że dożynkowa tradycja nie zaginęła i nie przegrała z importowanymi zabawami.
I jedyne czego żal, to tego, że nadciągająca burza pokrzyżowała szyki organizatorom. Ewakuowalismy się z parkingu tuż przed pierwszymi kroplami deszczu, a do Gdyni dojeżdżalismy z potokach wody z energią wodospadu lejących się z nieba. To jednak był dopero przedsmak burzy, która nadeszła nocą, a o której wspominałem w jednym z poprzednich wpisów.
W pociągu relacji Szczecin – Gdynia, okolice Świdwina, 18.09.2011; 19:30