Taniego, weekeendowego latania ciąg dalszy… Bilety z Gdańska do Malmö kupiliśmy za 39 złotych w jedną stronę. Oczywiście jest to cena tylko z t.zw. małym bagażem podręcznym, ale kiedy jedzie się na weekend spakowanie się w taki własnie niewielki plecak nie stanowi żadnego problemu. Ja upchnąłem tam bez wysiłku nawet futerał z aparatem fotograficznym. I znów ten bonus w postaci późnego wylotu. Samolot startował z Gdańska po piętnastej, więc mogliśmy się wyspać, a snu jak zwykle trzeba nam było najbardziej.
Nie należy jednak zapominac, że mamy już październik, więc dzień coraz krótszy. Trzeba było pogodzić się z faktem, że wiele rzeczy będziemy oglądać po zmierzchu.
Ściemniało już kiedy dotarliśmy do Falsterbo, gdzie rzekomo mieszczą się najczystsze plaże Europy z drobniutkim, niemal białym piaskiem. Czy rzeczywiście są najczystsze? Piasek na pewno piękny, lecz zawsze bywam ostrożny z tego typu rankingami. Tym bardziej, że na brzegu czerniły się wyrzucone przez fale glony i mogło to zafałszować ogólne wrażenie.
Nieopodal zaczynała swą conocną służbę latarnia morska. Dziwnie ogląda się takie obiekty od strony lądu, zwłaszcza mając w pamięci odczytywanie na skrzydle mostka namiarów na nią podczas wacht nawigacyjnych.
Podczas II wojny światowej żegluga w Ciesninach Duńskich z oczywistych przyczyn była bardzo utrudniona. Neutralna Szwecja postanowiła więc uniezależnić się od kaprysów okupujących Danię Niemiec i przystąpiła do budowy kanału przez półwysep Falsterbo. Dzięki temu żegluga przybrzeżna mogła odbywac się bez zakłóceń.
W 1941 roku budowę ukończono. Kiedy patrzę na przekopany półwysep ood razu staje mi przed oczami Elbląg oraz Mierzeja Wiślana odcinająca ten port od morza. Dostęp do morza to dla Elbląga nie tylko fanaberia, lecz w pewnym sensie powrót do korzeni. Jeszcze za czasów krzyżackich brzeg Bałtyku sięgał aż po Pasłęk. Dopiero później działanie człowieka (osuszanie Żuław) oraz morza (ostateczna przemiana piaszczystych wysp w Mierzeję Wiślaną) odrzuciły to miasto daleko od Bałtyku. Uzależnienie od zgody Rosjan na morskie połączenie Elbląga z resztą świata przez Cieśninę Pilawską to wieczny szach z tamtej strony tak jak szchuje sie nas embargiem na żywność albo transport samochodowy. Aż się prosi, by raz wreszcie rozpocząć budowę kanału przez mierzeję. Szwedzi dali nam przykład ponad siedemdziesiąt lat temu.
Podczas wojny z kanału korzystały również promy łączące Danię z Bornholmem. Krótki postój w śluzie dawał Duńczykom okazję do wyskoczenia na ląd i ucieczkę do Szwecji z okupowanej ojczyzny.
Byc może wypad do Falsterbo był błędem z krajoznawczego punktu widzenia. Na moście łączącym Szwecję z Danią ponad Cieśniną Sund znaleźliśmy się bowiem już po zapadnięciu zupełnych ciemności. Czterdzieści sześć euro za przejazd, a widoków prawie żadnych.
Ostatni odcinek przeprawy, pomiędzy sztuczną wyspą usypaną na południe od Saltholm, a Zelandią, pokonuje się tunelem.
Po wyjeździe na powierzchnię drogowskazy kierowały albo w stronę miasta, albo na lotnisko, które ulokowało się nad brzegiem cieśniny.
Wkrótce zatrzymalismy się w centrum Kopenhagi, nieopodal ratusza, tuz przy wejściu do słynnego Tivoli, którøøe o tej porze oczywiście bylo nieczynne.
Stolica Danii chyba z pewnością może zasłużyc na miano miasta, które nie lubi wcześnie zasypiać. Na pobliskich deptakach biegnących od ratusza przemieszczało się we wszystkich kierunkach mnóstwo ludzi.
Następnym przystankiem, po wieczornej wizycie na opustoszałym placu przed królewską siedzibą Amalieborg, był Nyhavn – dawny basen portowy, który obecnie pełni rolę niemal wyłącznie jako miejsca do spacerów. Mnóstwo rozmaitych statków i łodzi tworzy morski klimat tego zaułka, a mnóstwo knajp po obu brzegach kanału przyciąga turystów oraz stałych mieszkańców stolicy.
Robiło się późno. Nie można uznać wizyty w Kopenhadze za zaliczoną, jeśli nie zobaczy się Syrenki. Skromna, odpoczywa na kamieniu w mroku, nie rzucając się w oczy. Oświetlona jest tylko alejka nad brzegiem. Niewtajemniczona osoba mogłaby w zamyśleniu przejść obok i nawet jej nie zauważyć. Szkoda, że światło flesza tak bardzo zaburza proporcje pomiędzy pierwszym planem, a tłem.
Od Małej Syrenki ruszyliśmy ku północnym przedmieściom duńskiej stolicy, aby wydostac się na autostradę łączącą ją z Helsingør. Tam mielismy zaplanowany nocleg. Z Kopenhagi wyjechaliśmy dobrze po północy, więc w Helsingør znaleźlismy się po pierwszej. Pamiętam tylko, że dobrze było znów położyć się spać.
Ranek przywitał nas rześki i słoneczny. Nasze volvo stało przed domkiem. Volvo było wypożyczone i co bardzo miłe, znów aplikowaliśmy o niewielkie auto, a dostaliśmy lepsze.
Po śniadaniu pojechaliśmy rzucić okiem na Kronborg, miejsce, w którym sir William Shakespeare umieścił akcję „Hamleta”. Sztuka bywa tutaj inscenizowana.
Helsingør leży w miejscu, gdzie Cieśnina Sund osiąga najwęższy rozmiar. Doskonale widać brzegi Szwecji po drugiej stronie, gdzie zbudowano bliźniaczy Helsinborg.
Właśnie do Helsinborga wiodła nasza dalsza droga. Promem. Jak się nazywał? „Hamlet” oczywiście.
Promy kursują co piętnaście minut, więc przedostanie się na drugi brzeg nie stanowi problemu. Jeżeli nie liczyć kosztów oczywiście, bo cena biletu na samochód z czwórką pasażerów jest tak skalkulowana, że dziwnym zbiegiem okoliczności niemal dokładnie odpowiada cenie przeprawy przez most. Albo inaczej – cena przeprawy przez most została skalkulowana na poziomie odpowiadającym przeprawie promowej.
Pożegnaliśmy więc Danię, przepłynęliśmy obok Kronborgu oglądając zamek raz jeszcze.
Nie zdążyliśmy nawet wypić herbaty, kiedy znów znleźliśmy się w Szwecji. Trzeba było szybko wracać do samochodu. Zatrzymaliśmy się na chwilę na parkingu na terminalu promowym, skąd pochodzi poniższe zdjęcie „Hamleta”.
Wzdłuż wschodnich wybrzeży cieśniny podążalismy teraz na południe. Czasem wzbijały się w górę koło nas stada dzikich gęsi. Zapachniało baśniami Andersena.
Dzikie gęsi utrwaliliśmy nie tylko na fotografii. Towarzyszą nam one przy każdym piciu herbaty z pamiątkowego kubka Starbucksa, który kupiliśmy w Malmö tuż przed wyjazdem na lotnisko Sturup, skąd mieliśmy odlecieć do Gdańska.
Tam ostatecznie zamknęliśmy pętlę.
Według Google całą trasę mogliśmy pokonac w jakieś cztery godziny. Na szczęście między jednym samolotem, a drugim mieliśmy całą dobę, więc nie musieliśmy się spieszyć aż tak.
Zanim słońce zaszło, bylismy ponownie w Gdańsku.
W pociągu Poznań – Gdańsk, 12.10.2014; 19:00 LT