Inne sklepy były królestwem bardziej intensywnych zapachów. To przyprawy, źródło bogactwa handlarzy sprzed wieków, a i dziś bardzo ważna gałąź gospodarki. W tych sklepach intensywne zapachy ilustrowane były paletą barw rozmaitych proszków, albo fragmentów roślin w postaci niezmielonej.
Gdzie indziej zpach i kolor ustąpił miejsca gamie metalicznych odgłosów. To składzik najprzeróżniejszych garnków, woków, patelni, czajników, dzbanków oraz mnóstwa innych, często bardzo dziwnych naczyń.
Możnaby tak wędrować godzinami, od zaułka do zaułka, od sklepiku do sklepiku, nic nie kupować, a tylko oglądać egzotyczne towary.
Nawet bankomaty, zamiast w zwykłej scianie, bywają zamontowane w specjalnej budce, znów pełnej arabskich wpływów.
W innym miejscu odnalazłem sklep pełen orzeszków, ziaren i słodyczy. Tam równiez było kolorowo.
Wśród tego mnóstwa przegródek natrafiłem na znajomy widok. Nasze najprawdziwsze krówki! Z Milanówka!
Robiło się późno. Napiłem się jeszcze herbaty w przydrożnej knajpce. Smak miała podobny do tej z Tunezji. Słodka jak ulepek i… orzeźwiająca zarazem, chociaż zważywszy na wieczorny chłód orzeźwienie nie było mi potrzebne. Delektowałem się smakiem obserwując zabawy trójki dzieciaków z niewielkim kotkiem, który umykał im miedzy stoliki. Kiedy w szklance pokazało się dno ruszyłem w strone hotelu, gdzie czekała na mnie kolacja, a niedługo po niej wyjazd na lotnisko.
Gdynia, 11.02.2009; 23:20 LT