Tak się szczęśliwie złożyło, że pomiędzy zakończeniem wszystkich inspekcji i opuszczeniem statku o wschodzie słońca, a wylotem o północy, kilkanascie godzin można było przeznaczyć na bliższe zapoznanie się ze stolicą Kataru. Z tego część trzeba było jednak oddać Morfeuszowi, bo noc minęła na naprawdę wysokic obrotach i teraz, kiedy adrenalina opadła, zasypialiśmy już w samochodzie wiozącym nas do hotelu.
Śniadanie, a potem łóżko. Przespałem lunch, a około piętnastej rześki i wypoczęty ruszyłem na spacer. Doha nie jest szczególnie wielkim miastem, więc dotarcie do centrum zajęło raptem kilka minut. Futurystyczne wieżowce po drugiej stronie zatoki postanowiłem sobie odpuscić, podejrzewając, że podobnie jak w USA sa jedynie siedzibami biur, wokół których niewiele się dzieje.
Na początek postanowiłem skorzystać z bankomatu, żeby wyjąc trochę gotówki. I tu pierwsza ciekawostka: zamykane przedsionki banków, w których znajdują się automaty, są oddzielne dla kobiet i mężczyzn.
Wiadomo, pokusa chadza rozmaitymi ściezkami.
Nieco dalej trafiłem do centrum handlowego. Pomimo, ze nowoczesne, zachowało wyraźne wpływy arabskie, widoczne szczególnie w pięknych witrażach.
Wewnątrz dominowały sklepy z ubraniami dla pań. Dopiero, gdy przyjrzałem się wystawom, uzmysłowiłem sobie całe bogactwwo czarnych kreacji. Z daleka kobiety zasłonięte od stóp po czubek głowy wydają sie do siebie podobne, ale jak wszędzie na swiecie podobne być nie chcą. Sukni do wyboru jest mnóstwo, a ceny zapewne też niejednakowe.
Nie wiem czy dla bardziej odwaznych pań, czy może dla wszystkich do chodzenia po domu inne sklepy oferują ubrania w całej gamie kolorów.
W końcu dotarłem do jednego z najbarziej charakterystycznych budynków stolicy. Mieści się w nim Fanar – instytucja, w wizycie u której poświęcę oddzielny wpis, bo w tym nie starczy mi miejsca.
Spędziłem tam trochę czasu. Kiedy wychodziłem, zapadał już zmierzch.
Po przeciwnej stronie ruchliwej ulicy znajdowała się niewielka medina. Miejsce jak wszędzie niezwykle ciekawe i barwne, a o zmroku szczgólnie.
Mnóstwo tu niewielkich sklepików zapełnionych przeróżnymi towarami. Mozna kluczyć zbaczając z głównych traktów w pustawe zaułki. Tu każdy przechodzień zostanie dokładnie zlustrowany czujnym okiem leniwie spędzających czas mieszkańców.
Ze wszystkich sklepików mi najbardziej podobały się perfumerie.
Na ich półkach oprócz tradycyjnych pachnideł można było znaleźć ozdobne, orientalne flakoniki wypełnione wonnymi olejkami. Ech Wschód…. Baśnie z tysiąca i jednej nocy, opowieści Szecherezady, jedwabny szlak, pałace Wezyrów, parowe łaźnie…. Wszystko, o czym czytałem w czasch dzieciństwa zawierało się w tych flakonikach.
Gdynia, 11.02.2009; 23:20 LT